Archiwum: rok 2017

 2024  2023  2022  2021  2020  2019  2018  2017  2016  2015  2014  2013  2012  2011  2010  2009  2008  2007  2006  2005  2004  2003  2002  2001  2000  1999  1998  1997  1996  1995  1994  1993  1992  1991  1990  1989  1988  1987  1986

Rok 2017 - XXXI sezon artystyczny

Wojciech Młynarski

W_Mlynarski_2017

24.3.2017, Teatr Ateneum
autor fotografii: Jerzy Czubak

 

 

 

Artur Andrus, Andrzej Poniedzielski

 

Artur Andrus, Andrzej Poniedzielski. – „Kabaretto.”
 
muzycy - Łukasz Borowiecki i Wojciech Stec.
 
25 listopada 2017
 
kabaretto4i
 
Strona internetowa Artura Andrusa
Strona internetowa Andrzeja Poniedzielskiego

Izabela Burger: Kabaret-to-czy-co-innego

 

Fot. I. Burger

 

Kabaret-to-czy-co-innego

 
Wisława Szymborska stanęła ponoć kiedyś do konkursu na najlepszą interpretację jednego ze swoich wierszy. Wypadła kiepsko. Mówiąc językiem nadchodzących Mistrzostw Świata – nie wyszła z grupy. Nie zrozumiała widać dostatecznie dobrze, co podmiot liryczny chciał powiedzieć w utworze. I tym jest właśnie sztuka – idzie do ludzi i żyje swoim życiem. Co odbiorca w niej zobaczy, usłyszy, poczuje, niekoniecznie musi zgadzać się z tym, co twórca chciał wyrazić. Dzieło jest pretekstem, każdy widzi w nim co innego. Spytałam paru znajomych, co widzą na rysunku Moniki Jurkiewicz. Miłość, serce, oddech. Sen, marzenie, krwiobieg. Dwie lustrzane twarze, smutek i pocałunek. Wspólne przemijanie, zmarszczki, Chopin i harfa. Suche jesienne liście zwinięte w ogniu. Ilu odbiorców, tyle interpretacji – lub wręcz nadinterpretacji. Ja widzę kontury Polski. Naddarta ta Polska nieco od góry, poorana bliznami, ale wciąż cała – i choć wokół czarno, to przecież jedno mocne serce pod spodem. Na wszelki wypadek nie pytam Moniki, czy zgadza się z tymi wizjami i nie wiem, co tak naprawdę autorka miała na myśli. Niech tam sobie będzie, że to taka moja nadinterpretacja. Niech sztuka żyje sama i niech każdy widzi w niej to, co sam zechce – od tego jest sztuką. Tegoroczne jubileuszowe serce, zaprojektowane i wykonane przez Monikę Jurkiewicz, to nasz klub w miniaturze. Co tam komu w duszy gra…

Gośćmi galowego wieczoru byli Artur Andrus i Andrzej Poniedzielski, czyli nasi klubowi recydywiści. Na scenie w Brugg występowali już kilkakrotnie, solo i w towarzystwie – ale nigdy razem. Dziś przed nami Kabaret-to-czy-coś-innego (w skrócie Kabaretto), wieczór literacko-satyryczny, czyli pogaduchy obu panów na tematy życiowe i okoliczne. Artur Andrus - dziennikarz, multimedialny komentator rzeczywistości, artysta kabaretowy, poeta, konferansjer. Złotousty zbieracz nietypowych ogłoszeń, absurdalnych nagłówków, poeta ulotny i wielce zaczepny, mistrz gier słownych i błyskotliwych skojarzeń. Andrzej Poniedzielski – artysta uniwersalny: poeta, aktor, pieśniarz, żongler słowa i nastroju. Obaj różnią się od siebie tak, jak różni się picie w Spale od spania w Pile. Dwie biegunowo odmienne osobowości sceniczne, różne temperamenty, różna estetyka i poczucie humoru. Na scenie towarzyszą im muzycy – Wojciech Stec i Łukasz Borowiecki. Zostajemy uprzedzeni, że za wesoło być nie może, wnosząc ze składu...

Nie ukrywam, że moim zdecydowanym faworytem w tym duecie był Andrzej Poniedzielski. Za wszystko. Za absurdalne, często czarne poczucie humoru, za Cohenowską niespieszną elegancję słowa i cierpką melancholię. Za całą jego wykwintną dekadencję. A przede wszystkim – za strofę, która tłucze mi się po głowie od czasów studenckich – Zęby wyleczę, włosy uczeszę, inaczej spojrzę na życie. Palenie rzucę i nigdy nie wrócę w stanie wskazującym na spożycie... To, co po niemiecku określa się jako Weltschmerz, mierzyliśmy wtedy w poniedzielskich. Ilość jednostek określała głebokość doła. Jeden poniedzielski to zwykła chandra, dziesięć poniedzielskich to kliniczna depresja. Fenomen Andrzeja Poniedzielskiego polega przede wszystkim na niepowtarzalnym talencie łączenia żartu z zadumą. Wzrok ma wbity w czubki swoich butów i wydawałoby się, że cały czas stara się ograniczyć wydawane z siebie dźwięki do niezbędnego minimum. Słów używa w sposób niespecjalnie rozdokazywany, jest bowiem poetą esencjonalnym i humorystą, jak to sam określa, zdecydowanie nienachalnym. W przeciwieństwie do Poniedzielskiego, który nie wie, po której stronie znicza spędzi kolejne Zaduszki, Artur Andrus podnosi poziom optymizmu na scenie. Ma niebywałą zdolność dostrzegania niezwykłego w zwykłym, czy to w dialogu z Poniedzielskim, czy w śpiewanych przez siebie piosenkach. A śpiewa chętnie – w dzieciństwie chciał zostać Eleni, uważa, że głos ma niezły i ruszać się potrafi z gracją, choć jego interlokutor uznaje taniec za próbę usankcjonowania aktu zawracania dolnych części ciała. Repertuar ma różnorodny – śpiewa pieśni patriotyczne i ułańskie, współczesne żurawiejki (które mylą mu się czasem ze sławojkami), szanty narciarskie, chorwackie hity z wczesnych lat 70. i rock bizantyjski. Choreografię do swoich występów opracowuje sam, choć zdarza mu się traktować instruktażowo tureckie teledyski. Cyniczne córy Zurychu to utwór, który – jeśli wierzyć artyście – zatrząsł polską i turecką sceną muzyczną. Andrus odkrywa nowe znaczenia znanych słów, dodaje im melodii – jakże niewiele trzeba polszczyźnie, żeby brzmiała jak czeski, turecki czy francuski. Jeśli dodać to tego wdzięczny pląs i stylową oprawę muzyczną (brawa dla Łukasza Borowieckiego i Wojciecha Steca) – mamy gotowy hit, który szturmem zdobędzie listy przebojów tureckiego lub chorwackiego Disco-Relax. Że nie wspomnę już o charyzmie radośnie rozpląsanego wykonawcy…

Piosenki Andrzeja Poniedzielskiego są inne. Powściągliwe jak on sam i jak on sam słodko-gorzkie, w różnych odcieniach czerni i z wielką dawką dystansu do świata i samego siebie. - Dziwne to piosenki – mówi Poniedzielski – ja je piszę i one są wesołe. Ja je czytam – a one nie są. Snuje w nich filozoficzne rozważania o upływie czasu, o życiu, śmierci i odzyskiwaniu fosforanu amonowego – powoli, melancholijnie, jak gdyby na przekór pędzacemu światu i uśmiechniętemu Andrusowi. Jak się nie ma, co się lubi, to nie lubi się i tego, co się ma... Były również wspomnienia o Jego Inteligencji Wojciechu Księciu Młynarskim i specjalna piosenka ku Jego pamięci – Moje ulubione drzewo. Stanisław Przybyszewski ma dla mnie od zawsze twarz i głos Andrzeja Poniedzielskiego. Bo bardziej niż artystów, którzy mnie rozśmieszają, kocham artystów, którzy zmuszają mnie do zadumy. I jak tu nie wracać do domu w stanie wskazującym na (spo)życie?

Wieczór kabaretowy Andrusa i Poniedzielskiego przywiódł mi na myśl spotkania Kabaretu Starszych Panów. Ten sam dystans do życia i siebie samego, ta sama życzliwość – bez wbijania szpil i zaczepek politycznych. Nie ma zjadliwej satyry, ani krztyny wulgarności czy błaznowania. Są za to wysublimowane, doskonałe literacko teksty i świetne dialogi, w dużej mierze improwizowane. Rzeczywistość, nawet jeśli nie zawsze łaskawa, to w kabarecie jest ujarzmiona i oswojona, a przynajmniej celnie spuentowana. Dobre polskie kabarety można dziś policzyć na palcach (moim zdaniem na trzech palcach). Skądś wzięło się przekonanie, że do tego, żeby było śmiesznie, konieczny jest przyciasny sweterek, przykrótkie (ewentualnie przydługie) spodnie i wada wymowy. Kabaretto w wykonaniu Andrusa i Poniedzielskiego to śmiały krok w kierunku inteligentnego kabaretu literackiego. Niby nic wielkiego - dialog, monolog, wiersz, piosenka, jeden poeta esencjonalny i jeden poeta wylewny. Inteligentny humor nie potrzebuje przykrótkich spodni. Obaj panowie reprezentują starą szkołę dobrego smaku kabaretowego, gdzie artysta nie musi robić z siebie durnia, żeby rozśmieszyć publiczność.

31. sezon artystyczny w Klubie Miłośników Żywego Słowa dobiegł końca. To był specjalny sezon, pełen pożegnań i powrotów. Przed nami – jak zwykła mawiać Magda Umer – pół roku mroku. Byle do wiosny!

Izabela Burger

Jan Englert, Beata Ścibakówna

 

Jan Englert, Beata Ścibakówna – „Kwiaty Polskie.”
 
Poemat Juliana Tuwima.
 
Oprawa muzyczna: Bogdan Hołownia.

23 września 2017

englert_scibakowna_s

Beata Ścibakówna na Wikipedii
Jan Englert na Wikipedii

Jesienne Kwiaty polskie

 

Izabela Burger:
Jesienne Kwiaty polskie

 

Mimozami jesień się zaczyna, złotawa, krucha i miła... - pisał Tuwim. A w Brugg jesień nam się rozpoczęła Tuwimem – i Kwiatami polskimi. Na scenie wybitni aktorzy Teatru Narodowego: Jan Englert, Beata Ścibakówna – i wielki bukiet kwiatów. - Przed nami słowa mieniące się wszystkimi barwami ojczyzny-polszczyzny - powiedziała Barbara Młynarska zapowiadając spektakl. Słowa wybitnego polskiego poety, mistrzowsko interpretowane przez wielką aktorską parę – o bukietach z kunsztem, ładem, z przewodnią myślą i układem

Kwiaty polskie Juliana Tuwima to poemat o tak różnorodnej tematyce, jak różnorodne są kwiaty wplecione w bukiet wiejskiego ogrodnika. Rezedy, róże, bzy, jaśminy, mięta... Jan Lechoń wspomina, że jesienią 1940 roku, tuż po jego wieczorze poetyckim, Tuwim, który cierpiał wtedy na niemoc twórczą, zamknął się nagle w pokoju i napisał kilkaset wersów nowego poematu. Potem przestał wychodzić z domu, nieogolony, w piżamie leżał na łóżku i pisał. Nigdy Kwiatów polskich nie ukończył, pisał je przez 13 lat, w Brazylii, Stanach Zjednoczonych i w Polsce, miał na nie wciąż mnóstwo nowych pomysłów. Dla jednych szczytowy przejaw talentu Tuwima, dla innych wyraz miotania się po politycznych i literackich bezdrożach. “Obłędne i niemądre w zamyśle fabularnym, przepiękne w dygresjach” – ocenił Słonimski. Fabuła jest prosta: wiejski ogrodnik, Ignacy Dziewierski, wychowuje samotnie wnuczkę Anielę. Jej ojciec, carski oficer Iłganow, zginął podczas tłumienia protestu proletariatu w Łodzi w 1905 roku; jej matka Zofia, córka ogrodnika, umarła przy porodzie. Dziadek przygarnia sierotę, starając się nie pamiętać, że to córka znienawidzonego Moskala. Jednak dużo ważniejsze niż historia ogrodnika są podróże sentymentalne wplecione w poemat. Dla Tuwima Kwiaty polskie były wyrazem jego tęsknoty za tą Polską, której już nie ma, która skończyła się tak, jak świat szlachecki w Panu Tadeuszu. Trzeba było dopiero wojny i emigracji, żeby “tę nieznośną ostatnio, ale poza tem najukochańszą Polskę choćby poezją odbudować” – pisał Tuwim w liście do siostry. 

Jana Englerta nie trzeba nikomu przedstawiać. Mistrz kilku pokoleń aktorów i ulubieniec kilku pokoleń widzów płci obojga; charyzmatyczny aktor teatralny i filmowy, reżyser, wykładowca w Akademii Teatralnej, dyrektor Teatru Narodowego w Warszawie. Przyznać muszę ze skruchą, że o Beacie Ścibakównie myślałam do tej pory jako o żonie Jana Englerta i oczekiwałam na scenie Pigmaliona i jego Galatei, mistrza i uczennicy. Spektakl pokazał, jak bardzo się myliłam – Beata Ścibakówna jest niezwykle utalentowaną aktorką i wielką osobowością sceniczną (a tak najzupełniej po babsku, zazdrośnie, muszę jeszcze powiedzieć, że jest na dodatek prześliczna, urocza, promienna i – jak panna Aniela - giętka i wysokonoga). Nie było Pigmaliona i Galatei – był duet najwyższej klasy aktorów. Jan Englert chętnie wraca w teatrze do znanych tekstów. Przedstawienie było dla mnie dużym zaskoczeniem - że można zamknąć długi (ponad 8 tysięcy wersów) poemat w ponadgodzinnym spektaklu, nie demolując przy tym tekstu źródłowego. Nie było sfabularyzowanej, chronologicznej opowieści o Dziewierskim. Z zupełnie niescenicznego poematu powstał świetnie wyreżyserowany liryczny spektakl dygresyjny. Podróż sentymentalna, a po drodze małe stacyjki, malowane kolorem i zapachem polskich pejzaży, rozdzielane przepiękną muzyką w wykonaniu poety fortepianu, Bogdana Hołowni. Jak w knajpkach przedwojennej Warszawy rozbrzmiewały na scenie ówczesne szlagiery – Już nie zapomnisz mnie, Jesienne róże, Ostatnia niedziela, Już taki jestem, zimny drań, Pieść o matce…. Po każdym z nich zmiana nastroju – kolejny obrazek, kolejna stacyjka, przesiadka - i znowu inna melodia, inna trasa, kolejna dygresja. (A skoro mowa o dygresjach: już wiem, czego brakowało mi w wierszach Skamandrytów deklamowanych w Odeonie przez Teresę Budzisz-Krzyżanowską i Krzysztofa Wakulińskiego – takich właśnie dyskretnych przerywników muzycznych, które dopowiadają tam, gdzie słowo przestaje wystarczać.)

Na scenie zwyczajnych ludzi zwykłe dzieje. Oto prosty wiejski ogrodnik, Ignacy Dziewierski, i jego sztuka składania bukietów:

Bukiety wiejskie, jak wiadomo,
wiązane były wzwyż i stromo.
W barwach podobne do ołtarza
Kształt serca miały lub wachlarza
Albo palety.

Róże, rezedy, bzy i piwonie opisywane w poemacie to tylko pretekst do podróży w krainę dzieciństwa. Za sztachetami gęstych jambów ukrywa się w Kwiatach polskich wszystko, co dla Tuwima stanowiło apoteozę kraju utraconego. Na kwiatach z ogrodu zbudowana jest cała sieć skojarzeń. Są w poemacie wspomnienia z dzieciństwa w dymiącej kominami Łodzi, dygresje o ojcu spisującym w księgach fortuny panów fabrykantów, zadowolonych posiadaczy pałaców, banków i brylantów. Pojawiają się opowieści o beztroskich zabawach w Inowłodzu, dokąd Tuwimowie jeździli na letnisko, o Tomaszowie i miłości do Stefy (późniejszej pani Tuwimowej). Opowieść ogrodnika o kwiatach przechodzi w historię o krwawym tłumieniu rewolucji 1905 roku. Przesiadka, kolejna stacja. Warszawski taksówkarz, który wiezie śmietankie towarzyskie bez Pułaskie na majówkie. Błysk - dygresja - przesiadka. Młoda ciężarna wdowa w kondukcie pogrzebowym swojego męża, potem pląsająca boso zalotna dziewczyna z letniska, a chwilę później Aniela modląca się na grobie matki. Przesiadka. Pierwsza msza święta w wolnej już Polsce, wzruszony ogrodnik i dziewczynka przezywana Moskiewką. Poważnie, smutno, refleksyjnie, prześmiewczo – na każdej stacji inaczej. XIX-wieczna Łódź i szalona przedwojenna Warszawa. Aniela, Ignacy, Piłsudski i Wieniawa. Barwny kalejdoskop miejsc, ludzi i zdarzeń. W Inowłodzu wiruje walc, a w Łodzi ulice spływają krwią pomordowanych. Dziewczyny z warkoczami i dyngus na Piotrkowskiej, a zaraz potem tragiczny Wrzesień i upadek stolicy. Co jeszcze? – czytaj, kto ciekawy

Można opisać kwiaty, odmalować je po mistrzowsku, oddać słowem ich kształt, kolor i urok. Ale ich zapachu opisać się nie da. Jak pachnie róża? Jak pachną niezapominajki, rezedy, bzy w Ogrodzie Saskim?

A pachnie – właśnie? Jak opiszę
Woń, którą kwiat swobodnie dysze? (...)
Jakim wyrazić mam imieniem
Woń miękkiej mięty nad strumieniem? (…)
Ile słów trzeba i łamańców?
Metafor i porównań łańcuch! (…)
- I nic. A przytknąć kwiat do nosa,
Powąchać raz – i wie się wszystko.

Podobnie było ze spektaklem w Brugg. Można opowiedzieć, co się działo, zacytować fragmenty poematu, przywołać piosenki, zachwycić się warsztatem aktorskim. Ale nie da się zawrzeć w czarnych krzaczkach liter magii przedstawienia – podobnie jak nie da się opisać zapachu. Trzeba przytknąć nie tylko nos, ale też oko i ucho – i wie się wszystko...

Jan i Beata Englertowie, do spółki z Tuwimem, oczarowali mnie swym spektaklem. Tuwim zwykł mawiać o sobie, że jest rzemieślnikiem słowa. Jan Englert powtarzał w wywiadach wielokrotnie, że aktorstwo to zawód, nie misja ani posłannictwo, i że liczy się nie tylko talent i artyzm, ale przede wszystkim rzemieślniczy warsztat, na którym obrabia się słowo, gest, ruch. W Kwiatach polskich pięknie splotła się sztuka z rzemiosłem – tak poety, jak i aktorów. Usłyszeliśmy doskonale wybrane fragmenty poematu, przedstawione w mistrzowski sposób, z dbałością o każdy najmniejszy szczegół. Każda dygresja to popis scenicznego kunsztu. Wielkie wrażenie zrobił na mnie ekspresyjny, rozbuchany walc Grande Valse Brillante, gniewny i roznamiętniony jak tango, opowiadający całą historię od tańca do tragedii, od miłości do zbrodni. Zapadłam się w fotel, zasłuchałam, zaczarowałam, zaniemówiłam. Zapachniałam się słowem i muzyką, w tym samym przemodleniu i przeomdleniu, o którym pisał Tuwim. Zupełnie nie byłam jeszcze gotowa na światła, na oklaski, utknęłam gdzieś na którejś ze stacyjek. Zasiedziałabym się tak jeszcze długo, posłuchała jeszcze tych słów, co płaczą na łódzkich ulicach, idą w kondukcie pogrzebowym wraz z oficerską wdową, biegają po letnisku i przesiadują w cienistej altanie. W niedzielę, dzień po spektaklu, zagrzebałam się w starych książkach. Przecież muszę gdzieś tu je mieć, te Kwiaty polskie... Mam! Ugrzęzłam na dwa wieczory, zapadłam się znowu w Tuwimowe strofy jak w fotel w Odeonie.

Ziemi, gdy z martwych się obudzi
I brzask wolności ją ozłoci
Daj rządy mocnych, dobrych ludzi
Mocnych w mądrości i dobroci. (...)
Lecz nade wszystko - słowom naszym,
Zmienionym chytrze przez krętaczy,
Jedyność przywróć i prawdziwość...

Izabela Burger

Barbara Młynarska: „Slady łez”


 
Promocja tomiku wierszy
Barbary Młynarskiej pt. "Slady łez"

3 września 2017

Ślady łez Barbary Młynarskiej

 

Izabela Burger:
Ślady łez Barbary Młynarskiej

 
 
Barbara Młynarska od zawsze rozmiłowana jest w słowie. Mówionym, śpiewanym, pisanym. Zanim nauczyła się czytać, miała już za sobą recytacje w Polskim Radiu. Pamięć ma przepastną. Podejrzewam, że zna na wyrywki całego Gałczyńskiego, całego Wyspiańskiego, przynajmniej połowę Tuwima i kilka sążnistych antologii innych poetów. Pierwszy swój wiersz napisała, gdy “mnąc serwetki, czekała w Piwnicy Wandy Warskiej na kogoś, na próżno”*. Potem długo pisała do szuflady. Po latach wydała zbiorek poezji Dzikie łubiny, kilka wierszy umieściła też w swojej książce pt. Zielnik rodzinny. Do części jej utworów Włodzimierz Nahorny skomponował muzykę. Powstało kilka muzycznych spektakli telewizyjnych w wykonaniu autorki i jej przyjaciółek – Magdaleny Zawadzkiej, Łucji Prus, Grażyny Barszczewskiej i Ewy Wiśniewskiej. A Basia dalej pisała do szuflady. Czytała mi często swoje wiersze, pochowane w różnych książkach, na kartkach powpinanych w segregatory - rękopisy, maszynopisy, kartki, karteluszki. - Daj mi ten wiersz o pokrzywach – poprosiłam ją kiedyś. - Dam ci. Kiedyś ci dam. Ale jeszcze nie teraz – odpowiedziała z szelmowskim uśmiechem – Kiedyś to wszystko zbiorę...

I zebrała. W niedzielę 3 września 2017 r. odbyło się w Brugg spotkanie promujące najnowszy tomik poezji Barbary Młynarskiej pt. Ślady łez. Dwadzieścia sześć wierszy, każdy jak medalion, na pamiątkę - dwadzieścia sześć śladów łez zamkniętych w małej, pięknie wydanej książeczce, z rysunkami Moniki Jurkiewicz. – Ten tomik to podróż w pamięć, podróż we wrażliwość i do głębi serca – powiedział Jerzy Czubak. W sali recepcyjnej Odeonu na podłodze liście kasztana i świece, przy fortepianie Jerzy Husar, a na pluszowej kanapce – Poetka.

Zbiorek Ślady łez to wiersze ważne i odważne. Ważne – bo znaczone łzami, czekaniem, smutkiem, żalem. Odważne – bo każdy z nich opowiada o tym, co się zdarzyło. Prawdziwe łzy z samego dna szuflady, które Basia wydeklamowała światu. To takie małe wiersze jesienne, miniaturowe jesienne sytuacje liryczne, malowane impresjonistycznymi pociągnięciami pędzla. Błyski flesza – zdjęcia utrwalone pod powiekami – listy, liście, listopady i jesienne remanenty:

Uprzątnijmy zeschłe liście
spod jabłoni i spod grusz.
Jutro będzie już za późno,
jutro się nie sprzątnie już.
Zeschłe liście... pierwsze listy,
że na pewno i że tak,
pachną bzem, jaśminem, fiołkiem
i łez mają jeszcze ślad…

(“Przesłanie”)

Ślady łez to wiersze o pożegnaniach. Odeszło dzieciństwo z podrapanymi kolanami, bzy kwitnące w ogrodzie i potargana młodość w czarnym kapeluszu. Zaskrzypiała furtka w rodzinnym domu, błysnęła w kufrze suknia z pierwszego balu. Nic wielkiego się nie stało, nie rozpętała się żadna burza, świat trwa dalej. Ktoś napisał list – albo go nie napisał. Ktoś powiedział parę ważnych słów - lub nie dał rady ich powiedzieć. Ktoś popatrzył w oczy o ułamek sekundy za długo. Ktoś zaistniał na krótko i odszedł. Ktoś odkrył w lustrze pierwsze zmarszczki. Zaszeleściły liście pod stopami, przeszedł Baj po ścianie. Obrazy ludzi, za którymi się biegło i tych, którym pozwoliło się odejść. Zwykłe okruchy codzienności-niecodzienności. Bo to takie pożegnania, które muszą nadejść i z którymi musimy się godzić. Są smutne, znaczone ścieżkami łez, ale nie ma w nich rozpaczy. Jeden sen odchodzi, by zrobić miejsce drugiemu. Kończy się jesień, ale zaraz po niej rozpoczyna się kolejna...

Róż nasuszymy.
W piecu napalimy
ale będzie jesień.
Chleba z miodem zjemy,
mlekiem popijemy.
Październik to, czy wrzesień?

Z nami dola – niedola.
Za nami drogi szmat.
Ktoś nas kocha nie kocha
Ktoś z nami za pan brat
Szara smutku przyczyna...
Tęsknota pajęczyna.

(„Tęsknota pajęczyna“)

Słowa mają kolor. Te ze Śladów łez są ciemnożółte. Basia najbardziej lubi jesień - cała jest jesienna. Jej jesień – i jej słowa – są złote, bursztynowe, jarzębinowe, pachną astrami i herbatą z miodem, szeleszczą jak liście na kołnierzu. Nie ma mgły i posępnych, burych wieczorów. Swoją porę roku każdy nosi w sobie. Nie lubię jesieni, ale słowa słyszę w kolorach i na kolorowo je czytam. Cały tomik jest zółty. Wierszy się nie pisze – wiersze się komponuje z dźwięków, smaków i barw. Układa sie je w bukiety, wtyka się w nie słowa jak słoneczniki, nawłocie i jesienne liście, sprawia się, że pachną i szeleszczą. I takie właśnie są Ślady łez Barbary Młynarskiej. W jej bukiecie znalazły się również przepiękne rysunki Moniki Jurkiewicz. Gdzie same słowa nie dały rady, tam Monika dołożyła do bukietu swoje kwiatki i dokończyła historie opowiedziane przez poetkę. Rysunki też są niedopowiedziane, zakute w niemym smutku, jak gdyby naszkicowane z pamięci, szybko, żeby uchronić przed zapomnieniem. Może to maska i uczucia przykryte listopadem. Może pierwszy pocałunek, a może ostatni. Może wszystko się skończyło, zanim się zaczęło. Może ta jesień wszystkiemu winna, diabły jesienne, te liście, listy, listopady..? Zarówno w słowie, jak i w rysunku tętni erotyzm, ale nie taki rozbuchany i oczywisty; raczej subtelna, podskórna zmysłowość. Zdarzyło się albo zaledwie mogło się zdarzyć… W tle muzyka Jerzego Husara, jego własne kompozycje, przygotowane specjalnie na ten wieczór. Dyskretnie połączył w jedno wszystkie konwencje jazzowe, walca, bluesa, swinga, dołożył rodzime rytmy i malwy w ogródku, przeplótł to cytatami muzycznymi (Piosenka starych kochanków, Martwe liście i My way) i doskonale odgadł, co tam Basi w duszy gra. Taka podróż muzyczna w czas dzieciństwa i młodości. A czas goni, a czas goni...

Wiersze Barbary Młynarskiej przywiodły mi na myśl romantyczne ballady, melancholijne ludowe zaśpiewy i wczesne wiersze Marii Pawlikowskiej–Jasnorzewskiej, o której Julian Tuwim napisał: „Na łąkę wychodzisz nocą po kwitnące słowa, tajne czynisz praktyki, aby pachniały ambrą i lawendą“**... Obie mają w sobie tę sama delikatność i refleksyjność. Pawlikowska jest niebiesko-fioletowa, Basia złoto-żółta, ale są z tej samej epoki, rozbrzmiewają tą samą subtelnością i muzyką pierwszego balu. „Dotknęłam Pana jak motyl egretą. Przepraszam, to było niechcący…“ Czasem mam wrażenie, że Barbara Młynarska urodziła się za późno, spóźniła się o całą epokę i ze swoją wrażliwością Maryni Połanieckiej zabłądzila przypadkiem gdzieś w XXI wieku:

Nic się niby, nic przecież nie stało.
A ja myślę, że stało się wiele.
Jak to panu powiedzieć najprościej?
Może kiedyś się indziej ośmielę?
Może wtedy się przyznam... inaczej,
spojrzę w szare, siwo-szare oczy pana...
Słowo daję nie stchórzę. Przyrzekam…
Przegadamy noc całą do rana.

(„Kasztan“)

Na lekcjach z teorii literatury wkłada nam się do głowy (jako i ja moim uczniom wkładałam), że podmiot liryczny to fikcyjna osoba wypowiadająca w wierszu swoje emocje i nie można go utożsamiać z autorem. W przypadku zbiorku Ślady łez – można i należy. Bo tu podmiot liryczny i autor to jedna osoba – Barbara Młynarska. Każdy jej wiersz ma swoją historię, w każdym z nich tkwią prawdziwe – choć niewymienione z nazwiska – osoby. Na starych fotografiach w albumie Basi - furtka przy rodzinnym domu i dziewczynka z podrapanymi kolanami. Na zdjęciach Edwarda Hartwiga z 1968 r. Basia w czarnym kapeluszu – włosy blond, niebieskie oczy, marzeń chmara… Szuflady Barbary Młynarskiej są pełne wspomnień. Ślady łez to liryczny album z pamiątkami z samego dna tych szuflad.

Ostatni wiersz w tomie, zamykający cykl życiowych rozstań, to bardzo wzruszające pożegnanie z Bratem:

Powędrował po niebiosach
o zachodzie
Szedł po łąkach, po niebieskich.
Brnął po wodzie.
W kieszeń wetknął trochę marzeń
i wspomnienia...
Furtkę winem obrośniętą,
której nie ma.

(“Upomniały się niebiosa o poetę“)

Bukiet kwiatów od Jerzego Czubaka dla Basi też był żółty. Ze słonecznikami i nawłocią, bo jakże by inaczej. Ciepły jak początek września i pachnący jak chleb z miodem. Cicho, cichutko, cichuteńko – jesień się rozpoczyna…

Izabela Burger

*ze wstępu Barbary Wachowicz do Zielnika rodzinnego, Warszawa 1998, s.13

**Julian Tuwim, Do Marii Pawlikowskiej

Krzysztof Tyniec


 
Tu i teraz..."
Krzysztof Tyniec.
Przy fortepianie: Piotr Kajetan Matczuk.

17 czerwca 2017

k_tyniec_2

Autor zdjęcia: Sebastian Bujak.

Krzysztof Tyniec na Wikipedii
Piotr Kajetan Matczuk na Wikipedii
Piotr Kajetan Matczuk - zespół Piramidy

Krzysztof Tyniec – Zawsze jest dobry czas

 

Izabela Burger:
Krzysztof Tyniec – Zawsze jest dobry czas

 

Jestem z miasta. Nie z byle jakiego miasteczka, tylko z prawdziwego półmilionowego Miasta, takiego z tramwajami i filharmonią. Filharmonia również nie byle jaka – cud architektury nowoczesnej w samym środku porządnej, poniemieckiej zabudowy. Zdarzyło się niedawno, że byłam w Mieście w czasie, kiedy bawił w nim mój ukochany Artysta, również nie byle jaki. Spotkaliśmy się zatem w filharmonii. Ja na widowni, Artysta na scenie z pełnym składem muzyków. Wielki koncert, pełna sala, Artysta w najlepszej formie. Koturny, dostojność, wielki świat i sterylna nowoczesność ze szkła i stali szlachetnej. Odstałam swoje w kolejce po płytę z autografem i wyszłam z poczuciem, że odwykłam zarówno od Miasta, jak i koncertów z ogromną widownią. I że wolę takie, gdzie w małym kinie, na pianinie…

A dziś w małym kinie w Brugg – Krzysztof Tyniec. Aktor, konferansjer, wodzirej, autor tekstów piosenek. Cokolwiek robi, robi dobrze. Jeśli czegoś nie umie, to uważa, że może się tego nauczyć. Gra w teatrze, w telewizji, nagrywa dubbing, audiobooki, tańczy, śpiewa - i to jak! Bluesowo, wodewilowo, lirycznie, jazzowo, rockandrollowo i po góralsku – do wyboru. Recital Tu i teraz składał się głównie z autorskich piosenek Krzysztofa Tyńca z płyty Dopokąd idę – piosenek mądrych, ważnych, pogodnych, ze świetnymi tekstami i w znakomitych aranżacjach. W małym kinie na pianinie grał Piotr Kajetan Matczuk – młody kompozytor, znany z wielu przedsięwzięć muzycznych, aranżer, autor piosenek, lider zespołu Piramidy. Najbardziej lubię taki repertuar, w którym sama nie wiem, co mnie bardziej urzeka: nuty czy słowo…

Od dzieciństwa mam do Krzysztofa Tyńca wielki sentyment – od czasu, kiedy w czarno-białym telewizorze śpiewał Przez łąki, przez pola pędzi fasola. Po latach śpiewałam te słowa razem z moimi dziećmi. Pierwsza piosenka dzisiejszego koncertu, taka kołysanka sentymentalna – refleksyjna, głęboka, wzruszająca, była właśnie o tym pędzącym czasie i zmieniającej się perspektywie:

Lat kilkadziesiąt minęło, inne zabawy i gry
Inne też przepychanki, mniej kolorowe sny
Teraz ty kogoś za rękę prowadzisz w lepszy świat
Opowiadasz bajki, na kolana sadzasz
Jak szybko biegnie ten czas.

(Puzzle, sł. K. Tyniec, muz. P. K. Matczuk)

Czarny szal, kapelusz, niewymuszona elegancja młodopolskiego dandysa i szelmowski urok wiecznego chłopca. Krzysztof Tyniec przyznaje, że wdepnął w zawód aktora, bo lubi tę robotę. Ma ogromny dystans do siebie, swojego zawodu i osiągnięć – chętnie opowiada o blaskach i cieniach życia aktora, chętnie o tym również śpiewa, z własciwą sobie pogodą ducha:

Siedząc sobie przed telewizorem
Pomyśl, widzu, jak trudno być aktorem
Normalny widz wstaje rano, myje zęby, ręce
Jeśli ma ochotę, może umyć więcej (…)
Aktor zaś wstaje rano, myje zęby, ręce
Jako że spóźniony, nie może nic więcej.
Potem się ubiera i biegnie na próbę
Gdzie zdejmuje ciuchy i zakłada drugie (...)
A weźmy taki, na przykład, alkohol
Normalny może pić sporo, aktor tylko trochę
Normalny może pójść w całkiem ostry dym
I czym ryzykuje? Że urwie mu się film
Aktorowi jak się urwie, z czego będzie żył?

(Piosenka aktorska, sł. K. Piasecki, muz. P. Augustynowicz)

Było o wszystkim. O samotności Hamleta, o komediancie śniącym o wielkiej roli. O miłości, zamroczeniach i zauroczeniach, upływie czasu i urokach zwykłej codzienności. O ławeczce Agnieszki Osieckiej na Saskiej Kępie i o tym, że jutro jutra już nie będzie. Opowiedziane, wyśpiewane lekko, ale refleksyjnie; dowcipnie, ale bez błaznowania. Ciepłe, puchate słowa ze smakiem, zapachem i aksamitną fakturą, takie, które chce się zabrać ze sobą do kieszeni.

Szanowna Pani, szanowny Panie
Zawsze jest dobry czas
by po czerwonym przejść się dywanie
I jeszcze raz, i jeszcze raz…

(Czerwony dywan, sł. K. Piasecki, muz. J. Hnatowicz)

Ku uciesze inżyniera Mamonia, który głęboko we mnie siedzi i najbardziej lubi te piosenki, które już zna, Krzysztof Tyniec zaśpiewał także stare, znane publiczności utwory z tekstami Wojciecha Młynarskiego: Jesteśmy na wczasach, Łoł, Walc przedostatni i absolutnie cudowną, wirującą Nathalie Gilberta Bécaud. Podobało się wszystkim, niezależnie od początkowych cyfr w PESEL-u. Publiczność klubowa rozśpiewała się i rozklaskała, pot się lał, panna Krysia przemierzała wzdłuż i wszerz parkietu przestrzeń, a inżynier Mamoń mruczał mi do ucha z lubością. Może to urok Krzysztofa Tyńca i jego znakomitego warsztatu scenicznego, a może magia małego kina. Długo po koncercie jeszcze mi się nuciło, smakowało i pachniało. Der Ohrwurm - mówią Szwajcarzy o takich piosenkach, które wpadają w ucho i za nic nie chcą z niego wyjść. Szanowna Pani, szanowny Panie

- On umie wszystko – powiedział o Krzysztofie Tyńcu Wojciech Młynarski. Rzeczywiście, umie wszystko. Śpiewa, tańczy, czaruje publiczność i robi to z niewymuszonym wdziękiem młodego dekadenta. Gawędzi sobie z widownią jak ze starymi, dobrymi znajomymi na spotkaniu towarzyskim. Ani śladu koturnów.

- Bardzo mi się podobało, było śmiesznie. Najbardziej podobała mi się ta piosenka o miłości do kontrolerki biletów w autobusie. I jeszcze ta o wiosennym olśnieniu na Marszałkowskiej, choć to nie było żadne olśnienie, tylko fotoradar – powiedziała 12-letnia Marysia, która dziś po raz pierwszy była na koncercie w Brugg. Klub nam młodnieje!

Piosenki mądre, niespieszne, pełne wdzięku, dowcipne, w świetnym, aktorskim wykonaniu. Głos, gest, ruch. Bo przecież: Piosenka może być ładna, brzydka, górska, morska / Jak ją aktor śpiewa, musi być aktorska. I była, od samego początku do samego końca.

Całym sercem jestem z Miasta. Tego z tramwajami i filharmonią. Ale koncerty wolę takie w małym kinie. Opowiadać

bajki,na kolana sadzać…

Izabela Burger

Olga Lipińska


 
„O kabarecie i nie tylko."
Olga Lipińska.

25 marca 2017

olga_lipinska_1

Olga Lipińska na facebooku
Kabaret Olgi Lipińskiej na Wikipedii

Coś z dramatu i coś z kabaretu

 

Izabela Burger:
Spotkanie z Olgą Lipińską: Coś z dramatu i coś z kabaretu

Jest w tym coś z dramatu i coś z kabaretu, pracować dla Polaków pod niebem Helwetów“ – wpisał dawno temu w klubową księgę Wojciech Młynarski. Wielokrotnie te słowa były cytowane ze sceny i w publikacjach klubowych, ale jeszcze nigdy aż tak dosłownie się nie ziściły. Jeszcze nigdy w Klubie dramat nie splótł się tak blisko z kabaretem. Spotkaliśmy się w Brugg 25 marca 2017 r. – dzień po pogrzebie Mistrza, w przeddzień Jego 76. urodzin. Zaproszonym gościem była Olga Lipińska – zatem rzeczywiście, coś z dramatu i coś z kabaretu... Nie tak wyobrażaliśmy sobie powitanie wiosny i 31. sezonu artystycznego w Klubie Miłośników Żywego Słowa. Odszedł wielki poeta, bard, legenda, twórca wybitny. A przy tym wszystkim – taki trochę nasz własny. Odszedł dobry, stary, klubowy znajomy. Jeśli Barbara Ahrens-Młynarska jest matką i ojcem Klubu, to Wojciech Młynarski był jego ojcem chrzestnym. Pomagał, obserwował, czuwał, wspierał, często również – aż trzynaście razy! - gościł na klubowej scenie. W sercach klubowiczów zajmował szczególne miejsce. Żegnamy Cię z miłością, Wojtku

Nie znosił patosu i wielkich słów, więc patosu nie było. Było tak zwyczajnie, po ludzku smutno. –Będziemy się do siebie uśmiechali i nie ma prawa nam się tu zrobić łzawo – powiedziała Barbara Młynarska. Bo Wojtek nie wybaczał lenistwa, rozczulania się nad sobą i braku poczucia humoru. Zawsze utwierdzał ją w przekonaniu, że sianie i pielęgnowanie polskich ziarenek na szwajcarskiej ziemi to posłannictwo, obowiązek i jej sposób na życie poza krajem. Opowiadała o pożegnaniu z Bratem, które odbyło się po pogrzebie na warszawskich Powązkach. W teatrze Ateneum śpiewali Wojtkowi ulubieni wykonawcy, śpiewali mu też Jego ukochani górale z Zakopanego i Kościeliska. Małej Scenie w Ateneum uroczyście nadano imię Wojciecha Młynarskiego. Nie było łzawo, ckliwie ani patetycznie. – Nie lituj się i pracuj, nie ma innej rady – pisał do niej Brat. Więc choć w środku żal wielki, to przecież show must go on… Kolejny sezon artystyczny przed nami, kolejna grządka do obsiania – Coś z dramatu i coś z kabaretu… Więc uśmiechaliśmy się do siebie, jak tego sobie życzyła Barbara Młynarska i jak On by sobie tego życzył.

A potem uśmiechaliśmy się również do Olgi Lipińskiej. Bo do Olgi Lipińskiej nie sposób się nie uśmiechać. Wyszła na scenę piękna, elegancka, promienna i pełna energii. Koleżanka Barbary Młynarskiej jeszcze ze studiów w warszawskiej PWST, Żelazna Dama Telewizji Polskiej - czasem sól w oku tej telewizji. Olga Lipińska – reżyserka, aktorka, scenarzystka, publicystka, legenda polskiego kabaretu i Teatru Telewizji. – Wspaniała, mądra, dziko inteligentna – powiedziała o niej Basia. Miała zostać poważnym reżyserem teatralnym, pracowała z Erwinem Axerem i Aleksandrem Bardinim, jako przedstawienie dyplomowe wyreżyserowała Antygonę. A potem rozejrzała się po rzeczywistości, po tej absurdalnej peerelowskiej rzeczywistości – i zaczęła robić coś innego. Kabaret, piosenka, zupełnie inna forma rozrywki w pionierskiej wtedy jeszcze telewizji. Zawsze pod prąd, zawsze inaczej, zawsze z palcem w oku jedynie wówczas słusznego ustroju. Zarzucano jej naigrawanie się z socjalizmu i promowanie zgnilizny moralnej w swoich programach. U cenzora wszystko musiała sobie wytupać i wypłakać. Współpracowała z najwybitniejszymi aktorami, zarówno w kabarecie, jak i na planie teatralnym. Stworzyła niepowtarzalny Kabaret Olgi Lipińskiej – najdłuższy cykl programów kabaretowych w historii polskiej telewizji. Grała u niej plejada najlepszych polskich aktorów – J. Kobuszewski, J. Gajos, J. Rewiński, K. Sienkiewicz, B. Wrzesińska, H. Śleszyńska, W. Pokora, Z. Zamachowski, P. Fronczewski, M. Kondrat, Cz. Majewski… W Kabarecie dostawało się wszystkim. Jawnie kpiła z polskich kompleksów narodowych, wyszydzała peerelowską mentalność z postpeerelowską rzeczywistością w tle. Ukazywała Polskę w krzywym zwierciadle transformacji 1989 roku: niby już wielki świat i zachłyśnięcie tym, co przyniosła nam raczkująca demokracja – a jednak wciąż zaścianek, głupota, pieniactwo i sobiepaństwo. „Jeśli nie teraz to kiedy, jeśli nie my, no to kto/wyciągnie Polskę z tej biedy, bo pójdzie ona na dno“. Nie godziła się na bylejakość i terroryzowała swoim perfekcjonizmem wszystkich wokół. Czepiała się drobiazgów tak długo, aż wreszcie wszystko było po jej myśli. – Jak mogłam się nie czepiać? - opowiada Olga Lipińska – skoro miał być Czerwony Kapturek, a przynieśli mi zielony berecik? Sama przyznaje, że pracowała po 40 godzin, nie uznawała przerw w pracy, śniadaniowych ani żadnych innych, a pracujący z nią aktorzy podejrzewali, że żywi się kurzem i kablami. Do Brugg przywiozła archiwalne materiały video, fragmenty Kabaretu i przedstawień Teatru Telewizji, i opowiadała o kulisach ich powstania. Taka na przykład historia o biblijnym Adamie, na nowo zredagowana. Co by było, gdyby Adam (w tej roli Zbigniew Zamachowski) był Polakiem? Poza figowym listkiem nosiłby porządne kalesony przewiązane pasem od kontusza, pawie pióro i szabelkę. A narodowie postronni głowiliby się, jak by mu tu jaką część ciała wyjąć i Ewę do towarzystwa stworzyć… Bo Adam nie kiep, swoje zdanie ma i “za żadne góry srebra nie da se wyjąć żebra“. Gdyby Adam był Polakiem, proszę Państwa, żylibyśmy dziś jak w raju – Polak wszakże dałby radę i węża przepędzić, i świat lepiej zorganizować. Absurdy historii dzieją się w rozśpiewanej chacie Ściekliców, sami swoi, polska szopa – mity słowiańskie przeplatają się ze współczesnymi wydarzeniami, aktualne hasła z echami wielkiej dziejowej przeszłości. Oto Ziemowit oczekuje na postrzyżyny – a anioły zamiast czynić swą powinność, to po wsi latają, gardła płuczą, prowadzą gaworzenie przy szklenie, potem czkają i gubią nożyczki – i cała historia na nic... W Kabarecie Olgi Lipińskiej jest wszystko. Co się w duszy komu gra, co kto w swoich widzi snach - jak w Weselu S. Wyspiańskiego. Śmiesznie jest wtedy, kiedy banalna treść wtłoczona jest w wykwintną formę lub odwrotnie – kiedy siermiężna forma zawiera podniosłe treści. Wielkie myśli w małych słowach i wielkie słowa w małych myślach. Takie były właśnie Kabaret Olgi Lipińskiej i jej przedstawienia w Teatrze Telewizji. Coś z dramatu i coś z kabaretu. Szabelka przy kalesonach, kapitalizm za dulary w wiejskiej chacie, Hamlet we wsi Głucha Dolna, strofy wieszczów narodowych wyśpiewywane w tętniacej absurdem chacie Ściekliców. Mesjanizm z purnonsensem, martyrologia z groteską, patos z kpiną. A to Polska właśnie...

Humor z Kabaretu Olgi Lipińskiej ani trochę się nie przeterminował. I długo się jeszcze nie przeterminuje, dopóki prezes Misiek i woźny Turecki trwali będą dzielnie na swoich posterunkach, a w chacie polskiej będą się działy co rusz nowe absurdy.

Leci przez wieś piesek

Pewnie się coś stało

Gdyby leciał drugi

To by dwóch leciało.

To było bardzo szczególne spotkanie i szczególny spektakl. Wojciech Młynarski nie znosił patosu, więc pewnie nie życzyłby sobie podniosłych, marmurowych trenów i łzawych pożegnań. W Warszawie zagrali mu górale, a my w Brugg pouśmiechaliśmy się do siebie, do Olgi Lipińskiej, do Basi – i do Niego. Show must go on. Absolutnie!

Izabela Burger

Goście Klubu Miłośników Żywego Słowa:

Pisarze, poeci, publicyści, dziennikarze:

Prof. Włodzimierz Bolecki
Jerzy Bralczyk (1)
Jerzy Bralczyk (2)
Prof. Jerzy Bralczyk (3)
Prof. Jerzy Bralczyk (4)
Kazimierz Brandys
Stefan Bratkowski
Jolanta Chojecka
Mirosław Chojecki
Prof. Stefan Chwin
Janusz Głowacki
Ryszard Kapuściński
Stefan Kisielewski
Tadeusz Konwicki
Marek Kotański – psycholog
Urszula Kozioł
Hanna Krall
Jarosław Kurski
Lucjan Kydryński
Ludmiła Marjańska
Romuald Mieczkowski (Wilno)
Barbara Młynarska
Wojciech Młynarski (1)
Wojciech Młynarski (2)
Jan Nowak – Jeziorański
Michał Ogórek
Joanna Olczak – Ronikier
Agnieszka Osiecka
Jeremi Przybora
Michał Ronikier
Maciej Rybiński
Jerzy Sosnowski (1)
Jerzy Sosnowski (2)
Andrzej Szczypiorski
Adriana Szymańska
Olga Tokarczuk
Teresa Torańska
Agata Tuszyńska
Barbara Wachowicz
Maria Wiernikowska (korespondentka wojenna)
Marcin Wolski
Bogusław Wołoszański
Jacek Żakowski

Historycy, politycy:

Dariusz Baliszewski
Prof. Władysław Bartoszewski
Dr. Antoni Dudek
Prof. Aleksander Gieysztor
Pułkownik Wojciech Kołaczkowski - dowódca legendarnego dywizjonu 303
Senator Krzysztof Piesiewicz
Janusz Reiter
Senator Edward Wende
Prof. Jacek Wożniakowski

Reżyserzy teatralni i filmowi:

Alicja Albrecht
Erwin Axer
Prof. Aleksander Bardini
Jan Englert
Jerzy Gruza
Janusz Kukuła
Marek Koterski
Jan Maciejowski
Olga Lipińska
Krzysztof Zanussi

Artyści kabaretowi i estradowi, wokalistki i wokaliści:

Artur Andrus (1)
Artur Andrus (2)
Artur Andrus (3)
Hanna Banaszak (1)
Hanna Banaszak (2)
Hanna Banaszak (3)
Maria Czubaszek
Krzysztof Daukszewicz (1)
Krzysztof Daukszewicz (2)
Krzysztof Daukszewicz (3)
Leszek Długosz
Jacek Fedorowicz
Stefan Friedmann
Edyta Geppert
Olena Leonenko
Halina Kunicka
Alicja Majewska
Dorota Miśkiewicz (1)
Dorota Miśkiewicz (2)
Steffen Möller
Michał Ogórek
Dorota Osińska (1)
Dorota Osińska (2)
Andrzej Poniedzielski (1)
Andrzej Poniedzielski (2)
Łucja Prus
Irena Santor
Anna Serafińska
Andrzej Sikorowski
Anna Szałapak (1)
Anna Szałapak (2)
Kabaret ”TrzynaStu” – Szwajcaria
Grzegorz Turnau (1)
Grzegorz Turnau (2)
Stanisław Tym (1)
Stanisław Tym (2)
Magda Umer (1)
Magda Umer (2)
Wanda Warska
Zbigniew Wodecki

Aktorki teatralne, filmowe i estradowe:

Dominika Bednarczyk-Krzyżowska
Ewa Błaszczyk
Małgorzata Bogdańska (1)
Małgorzata Bogdańska (2)
Olga Bończyk
Teresa Budzisz – Krzyżanowska
Ewa Konstancja Bułhak (1)
Ewa Konstancja Bułhak (2)
Ewa Czajkowska
Ewa Dałkowska
Edyta Herbuś
Ryszarda Hanin
Katarzyna Jamróz
Maja Komorowska
Zofia Kucówna
Barbara Krafftówna
Magdalena Kumorek
Irena Kwiatkowska
Katarzyna Łaniewska
Anna Nehrebecka
Anna Polony
Zofia Saretok
Olga Sawicka
Anna Seniuk (1)
Anna Seniuk (2)
Anna Seniuk (3)
Anna Seniuk (4)
Joanna Szczepkowska
Beata Ścibakówna (1)
Beata Ścibakówna (2)
Hanna Śleszyńska
Monika Świtaj
Marzena Trybała
Joanna Trzepiecińska
Beata Tyszkiewicz
Ewa Wiśniewska
Magdalena Zawadzka
Ewa Żukowska

Aktorzy teatralni, filmowi i estradowi:

Artur Barciś (1)
Artur Barciś (2)
Jacek Bończyk (1)
Jacek Bończyk (2)
Jan Englert (1)
Jan Englert (2)
Jan Englert (3)
Janusz Gajos
Ignacy Gogolewski
Wiesław Gołas
Stanisław Górka
Gustaw Holoubek
Krzysztof Kolberger
Marek Kondrat
Robert Kowalski
Piotr Loretz
Andrzej Łapicki
Tadeusz Łomnicki
Olgierd Łukaszewicz
Piotr Machalica (1)
Piotr Machalica (2)
Piotr Machalica (3)
Wojciech Malajkat
Tadeusz Malak
Wojciech Machnicki
Wiesław Michnikowski
Jerzy Nowak
Marian Opania
Jan Peszek
Leszek Piskorz
Jacek Romanowski (1)
Jacek Romanowski (2)
Wojciech Siemion
Tomasz Stockinger
Andrzej Szczepkowski
Beata Ścibakówna
Jerzy Trela
Krzysztof Tyniec
Krzysztof Wakuliński
Jacek Wójcicki
Janusz Zakrzeński
Zbigniew Zamachowski
Zbigniew Zapasiewicz
Wiktor Zborowski
Jerzy Zelnik

Kompozytorzy, pianiści, akompaniatorzy, śpiewacy:

Mariusz Ambrożuk
Michał Białk
Joanna Bocheńska
Janusz Bogacki
Wojciech Borkowski (1)
Wojciech Borkowski (2)
Wojciech Borkowski (3)
Łukasz Borowiecki (1)
Łukasz Borowiecki (2)
Mateusz Brzostowski
Jerzy Derfel
Sebastian Feliciak
Trio muzyki kameralnej „Fennica” w składzie:
Helena Maffli-Nissinen (fortepian)
Dorota Sosonowska (skrzypce)
Jarmo Vainio (wiolonczela)
Tomasz Góra
Marcin Grochowina
Krzysztof Herdzin
Bogdan Hołownia (1)
Bogdan Hołownia (2)
Bogdan Hołownia (3)
Wojciech Kaleta
Jacek Kita
Irena Kluk – Drozdowska
Włodzimierz Korcz
Andrzej „e-moll“ Kowalczyk
Andrzej Kurylewicz
Lesław Lic
Czesław Majewski
Konrad Mastyło (1)
Konrad Mastyło (2)
Konrad Mastyło (3)
Piotr Kajetan Matczuk
Andrzej Mazurek
Henryk Miśkiewicz
Włodzimierz Nahorny
Marek Napiórkowski
Krzysztof Niedźwiecki
Katarzyna Nowakowska
Janusz Olejniczak
soliści Opery Bazylejskiej:
Ewa Łęska – Burska
Arkadiusz Burski
Andrzej Pawlukiewicz
Marcin Partyka
Krzysztof Przybyłowicz
prof. Magdalena Rezler
Zbigniew Rymarz
Janusz Sent
Jacek Skowroński
Wojciech Stec (1)
Wojciech Stec (2)
Janusz Strobel
Marek Stryszowski
Tadeusz Suchocki
Paweł Surman
Jacek Szwaj (1)
Jacek Szwaj (2)
Hadrian Filip Tabęcki
Marek Tomczyk
Barbara Uszyńska
Marek Walawender
Michał Walczak
Marcin Wasilewski
Agnieszka Wilczyńska
Zbigniew Wrombel (1)
Zbigniew Wrombel (2)
Marek Zalewski