Archiwum: rok 2021

 2023  2022  2021  2020  2019  2018  2017  2016  2015  2014  2013  2012 2011  2010  2009  2008  2007  2006  2005  2004  2003  2002  2001  2000  1999  1998  1997  1996  1995  1994  1993  1992  1991  1990  1989  1988  1987  1986

Rok 2021 - XXXV sezon artystyczny

Warszawa, 2021 roku:
Barbara Ahrens-Młynarska została wybrana do nagrody Złoty Laur Akademii Mistrzów Mowy Polskiejwiecej...

Olga Bończyk

 

„Piosenki z klasą”- recital aktorki i wokalistki Olgi Bończyk.


 
27 listopada 2021
 
Olga Bonczyk

Fotografia: Kasia Jarosz

 

Strona Olgi Bończyk
Wikipedia: Olga Bończyk

 

Jerzy Czubak: Teatr Piosenki Olgi Bończyk

 

Teatr Piosenki Olgi Bończyk

O Oldze Bończyk wiedziałem niewiele.

Nigdy nie byłem na jej koncercie. Nie widziałem jej w teatrze. Nie obejrzałem nawet jednego odcinka serialu „Na dobre i na złe”.
Obejrzałem oczywiście kilka jej ostatnich klipów muzycznych na You Tube, ale mówiąc zupełnie szczerze, nie wstrząsnęły mną.
Niedługo przed koncertem zapoznałem się z listą wykonywanych utworów i moje wątpliwości się powiększyły - na liście były znane utwory, stanowiące żelazny repertuar wielu aktorek śpiewających. Na dodatek wszystkiego - półplayback. Cóż, pomyślałem, będziemy mieli wieczór jeden z wielu. Ale bez fajerwerków.

Jak bardzo się myliłem….

Po pięknym wstępie naszej Pani Kierowniczki i chwili ciemności, zamiast miłej i skromnej osoby, którą odebrałem dzień wcześniej na lotnisku w Zurychu, na scenę teatru ODEON w Brugg, weszła prawdziwa estradowa Diwa. I od pierwszej minuty zapanowała i nad sceną i nad widownią. Najpierw zachwyciła długa czerwona suknia, potem elegancko zaczesane włosy, zdecydowany makijaż i zniewalający uśmiech. A chwilę później usłyszałem ten głos. Piękny, matowy, pewny swojej siły i zapowiadający już w pierwszym utworze najwyższej klasy ucztę wokalną z pogranicza muzyki rozrywkowej, jazzu i swingu.

Po pierwszej piosence, artystka przywitała się z publicznością. Opowiedziała krótko o sobie i przygotowanym programie. Zrobiła to tak naturalnie i serdecznie jakby znała się z nami od lat. A potem, z każdym wykonywanym utworem, z każdą opowiedzianą historią, było już tylko cieplej, serdeczniej, rzewniej i weselej.
Zgodnie z definicją teatru Mistrza Młynarskiego:
„Bo teatr to jest śmiech, kolego... bo teatr to jest płacz, kolego... to są te trzy elementy”.
Recital Olgi Bończyk to był teatr - najwyższej klasy Teatr Piosenki.
Nie sposób opisać wszystkie wykonywane utwory. Każdy z widzów miał swój ulubiony. Mnie najbardziej zachwyciły nowe aranżacje i sposób interpretacji utworów, które już znałem, a którym Olga Bończyk nadała niepowtarzalną świeżość i odkryła ich nową wartość.

Olga Bończyk potrafi zaśpiewać wszystko. Potrafi wydobyć z nut każdej piosenki coś, co porusza struny naszej wrażliwości. A łatwość, z jaką śpiewa najtrudniejsze muzyczne frazy, wprowadzając elementy jazzu i swingu, dowodzi jej wybitnego warsztatu wokalnego.
Nic dziwnego, artystka ma za sobą wyższe wykształcenie muzyczne i 10-letnią praktykę w najlepszym polskim zespole gospel „SPIRITUALS SINGERS BAND”.

Nie sposób też nie wspomnieć o dramaturgii tego recitalu. Znakomicie rozłożone dramatyczne akcenty spowodowały, że uczestniczyliśmy razem z aktorką w jej podróży sentymentalnej - razem z Nią przeżywaliśmy zachwyty i rozczarowania miłosne. Razem śmialiśmy się i śpiewali, razem wzruszaliśmy się słuchając historii Jej rodziców i przyjaźni artystycznej ze Zbigniewem Wodeckim.

Teatr Piosenki Olgi Bończyk spełnił wszystkie trzy teatralne elementy!
Ten trzeci zauważył też Francesco, właściciel restauracji "IlCommercio", do której poszliśmy na kolację po spektaklu.
Kiedy Olga Bończyk weszła na salę, krzyknął: „Santa Madonna!”.
I ja oddałem cześć naszej Barbórkowej Madonnie. Po rycersku, przyklękając na jedno kolano.
Z nadzieją, że jeszcze do nas powróci.

 

Jerzy Czubak

 

 

Olga Bończyk.
Fotografie: Kamil Jellonek, nr. 6 Agnieszka Drzewicz
Kliknij, by powiększyć.

 

Anna Seniuk

 

Anna Seniuk - Popis Mistrzowski.

4 września 2021

Fotografia: Rafał Malko | Agencja Gazeta

 

Wikipedia: Anna Seniuk >>

Agnieszka Kamińska: Bez ozdób, ale z parą!

 

Para buch, koła w ruch. Ciepłe wrześniowe popołudnie w Odeonie rozpoczęło się z przytupem. Jak przystało na jubileusz! Ale jak się szybko okazało, niepotrzebne były fajerwerki, bo czasem jedno mądre zdanie warte jest więcej niż najbardziej kwieciste przemowy.

Skoro Klub Miłośników Żywego Słowa obchodził swoje 35-lecie, to i gość musiał być wyjątkowy. Na "księżniczkę krwi polskiego teatru", jak Annę Seniuk pięknie nazwała Barbara Ahrens-Młynarska, przyszło nam czekać dwa lata. To był trudny czas dystansu, izolacji i odwołanych wydarzeń kulturalnych. Ale chyba nikt z nas, nawet przez sekundę trwającego dobre dwie godziny występu w Brugg, nie miał wątpliwości, że było warto.

Anna Seniuk zaczęła nietypowo, jak "przelotny wędrowiec", który zawitał do nas tylko na chwilę, robiąc przerwę w podróży. Już od pierwszego momentu wiadomo było, że na scenie może wydarzyć się wszystko. I rzeczywiście - kogo tam nie było! Węgierski filozof literatury Sandor Marai przywitał się z Władysławem Broniewskim. Halina Poświatowska usiadła przy jednym stole z Wisławą Szymborską. A Zbigniew Herbert przechadzał się po łąkach poezji z Tadeuszem Różewiczem.

Była miłość, było szczęście, był smutek. W słowach, wypowiadanych szeptem - tam gdzie trzeba, a gdzie to niezbędne - z okrzykiem, kryła się zaduma i refleksja. To nie były przypadkowe teksty. Ich kunsztowny wybór powiedział nam sporo o samej wykonawczyni - aktorce-legendzie warszawskich scen, która jeszcze nie ma ochoty na nagrody za całokształt. Z werwą stand-upowca żegna młodość na wesoło, "tak jak żegnamy kogoś, kto był uciążliwym towarzyszem podróży". Cicho przemija z wierszem Anny Kamieńskiej na ustach, aby za chwilę przeobrazić się w energetyczną Pchłę Szachrajkę. I znowu - para buch!

W ciepłe wrześniowe popołudnie ze sceny Odeonu bił niesamowity blask geniuszu i dojrzałego aktorstwa. Bez scenografii i kostiumu. W czerwonej sukience, włosach jak perły i wygodnych butach zamiast szpilek, "bo mądre słowo nie potrzebuje ozdób". Tego głosu i tej poezji można byłoby słuchać godzinami, odnajdując w nich uniwersalne prawdy o życiu i świecie. Na finał artystycznej uczty otrzymaliśmy prawdziwą gratkę dla miłośników talentu aktorki, czyli fragmenty "Wieczoru w Teatrze Wielkim", na podstawie poematu Stanisława Balińskiego. Monodram, który Anna Seniuk wygłasza od lat na deskach różnych teatrów, za każdym razem robi ogromne wrażenie na publiczności. Nie inaczej było i w Odeonie, "gdzie fotele pluszowe i barwne afisze, i półmrok, w którym skrzypiec strojenie wciąż słyszę".

Anna Seniuk gościła w Klubie Miłośników Żywego Słowa po raz trzeci i nie sposób nie odczuć jej serdecznej przyjaźni (od studenckiej ławy!) z Barbarą Młynarską-Ahrens, która od 35 lat niezłomnie uczy miłości do kultury kolejne pokolenia Polaków w Szwajcarii. Kiedy patrzy się na obie panie, ma się wrażenie, jakby słowo na S wcale ich nie dotyczyło. Bo jak pisał Wojciech Młynarski, ten się nie starzeje, kto jest niezmiennie wierny sobie. W tym kontekście z ogromną mocą wybrzmiały na scenie Odeonu słowa przeczytanego przez Annę Seniuk listu Zbigniewa Herberta do studentów Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej z 1995 roku. Ten poruszający i wciąż aktualny tekst pozwalam sobie na koniec, z okazji 35-lecia Klubu Miłośników Żywego Słowa, przytoczyć w całości. Z dedykacją dla wszystkich nas - beznadziejnej mniejszości.

Drodzy Nieznajomi!
Jesteśmy dość osobliwą, małą, skłóconą gromadką, bez której prześwietna ludzkość może się doskonale obejść. Jesteśmy beznadziejną mniejszością, i co gorsze uzurpujemy sobie prawo do wzniecania niepokoju. Chcemy zmusić naszych bliźnich do refleksji nad ludzkim losem, do trudnej miłości jaką winni jesteśmy sprawom wielkim, także pogardy dla tych wszystkich, którzy z uporem godnym lepszej sprawy starają się człowieka pomniejszyć i odebrać mu godność.
Czeka Was życie wspaniałe, okrutne i bezlitosne. Bądźcie w każdej chwili, w każdym wypowiedzianym ze sceny słowie po stronie wartości, za pięknym rzemiosłem, przeciw tandecie, za nieustającym wysiłkiem woli i umysłu, przeciw łatwej manierze, za prawdą, przeciw obłudzie, kłamstwu i przemocy. I nie bądźcie na litość Boską nowocześni. Bądźcie rzetelni. Hodujcie w sobie odwagę i skromność. Niech Wam towarzyszy wiara w nieosiągalną doskonałość i nie opuszcza niepokój i wieczna udręka, które mówią, że to co osiągnęliśmy dzisiaj to stanowczo za mało.
Życzę Wam trudnego życia, tylko takie godne jest artysty. Dla Was dobre myśli, pozdrowienia i słowa nadziei...
Zbigniew Herbert

Agnieszka Kamińska

 

 

Anna Seniuk, Barbara Ahrens-Młynarska

 

Fotografie: Kamil Jellonek.
Kliknij, by powiększyć

Artur Barciś

 

„ABS” - czyli Artur Barciś Show” - spektakl kabaretowy.

Wykonawcy:
aktor Artur Barciś,
pianista: Marek Zalewski,
akordeonista: Mariusz Ambrożuk.

19 czerwca 2021
 


Strona Artura Barcisia >>

Wikipedia: Artur Barciś >>

Joanna Olczak: Aktorstwo, egotyzm i erotyzm

 

„Jaki jestem szczęśliwy!” - tymi słowy rozpoczął swój występ, na scenie Odeonu w Brugg, Artur Barciś patrząc na teatralną salę wypełnioną po brzegi (owszem, dostępna była tylko połowa widowni, ale ta połowa była wypełniona po brzegi!). Nieczęsty widok przez ostatnie kilka miesięcy. Szczęśliwy był zatem i artysta na scenie, i towarzyszący mu muzycy, i publiczność. Układ doskonały. Barbara Młynarska powitała gości przypominając, że tym razem przerwa między naszymi klubowymi spotkaniami wynosiła bezlitosne 10 miesięcy.

Zatem „kurtyna w górę, zaczynamy show!”. Wreszcie możemy się nasycić.

Artur Barciś rozpoczął z ogniem. Niezrównana energia, temperament, werwa. Precyzja, warsztat, dykcja. Barciś to 150 procent aktora w aktorze. Program „Artur Barciś Show”, z którym artysta przyjechał do Klubu Żywego Słowa jest trochę recitalem, trochę kabaretem, trochę monodramem, trochę stand up’em… Występ składa się z improwizowanych (jak wiadomo najlepsza improwizacja to ta wyćwiczona i zaplanowana) opowieści artysty na temat jego drogi do aktorstwa, zdawania na studia do łódzkiej Filmówki, debiutu, grania w teatrze, ubarwionych niezliczoną ilością teatralnych anegdot i smaczków. Wisienkami na torcie były znakomite piosenki z tekstami Marcina Sosnowskiego i Wojciecha Młynarskiego (przy akompaniamencie pianisty Marka Zalewskiego i akordeonisty Mariusza Ambrożuka, świetnych muzyków z Teatru im. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim).

Młynarski napisał kiedyś prześmiewczo, że piosenka aktorska to jest „śpiewanie siłą woli”. Artur Barciś oprócz siły woli, ma jeszcze głos, dykcję, a przede wszystkim traktuje każdą piosenkę jak mały teatr. Dlatego trudno nazwać show Barcisia teatrem jednego aktora, bowiem mieliśmy okazję w czasie dwóch godzin spektaklu zobaczyć wiele jego twarzy, i te zabawne, i te liryczne. Artysta w każdej piosence wcielał się w inną postać, a to w aktora zjadanego przez tremę, a to znudzonego ćwiczeniami aparatu mowy, natomiast w piosence „Jak artyści szli do nieba” zarówno w teatralnego amanta, jak i nieudacznika wnoszącego na scenę halabardę. Kiedy zdjął zabawny kapelusik i frymuśną muszkę pokazał nam zmęczoną upałem, występem i życiem twarz everymana. Komizm i tragizm. „Kurtyna w górę, zaczynamy show!”.

Tego typu występ nie może obyć się bez żywego kontaktu z publicznością. Barciś dwoił się i troił, włączał nas do zabawy, prosił, byśmy śpiewali z nim zabójcze „treść, Sierpc, sierść” coraz szybciej, szybciej i szybciej, zachęcał byśmy robili minę „mrówki” do słodko-gorzkiej piosenki Młynarskiego, prowokował, byśmy podpowiadali, reagowali, włączali się. Aktor ma niezrównany talent do nawiązywania kontaktu z publicznością.

Jego występ został skomponowany z wyczuciem dramaturgii, zabawne anegdoty przeplatały się z piosenkami, by znaleźć swój finał w dramatycznej i wzruszającej pieśni Wojciecha Młynarskiego „Zagrać siebie”. Aktorstwo to piękny i okrutny zawód, aktor zakłada coraz to inne maski, ale po zejściu ze sceny, zmyciu makijażu, zdjęciu kostiumu patrząc w lustro w garderobie widzi… siebie, po prostu. Człowieka.

Jednak Artur Barciś nie chciał kończyć melancholijnym akcentem. „Trudno wyczuć, kiedy w szatni płaszcz zostanie przedostatni…”, dlatego żartom i opowieściom nie było końca. Dowcip, kabaret, anegdota okazują się znakomitym papierkiem lakmusowym, który pokazuje jak zmienia się nasz sposób myślenia i widzenia pewnych spraw i ludzi…. momentami śmiech zamieniał się w zakłopotanie, jak na przykład przy historyjce o otyłej diwie operowej.

„W dobrym kabarecie jest miejsce na wszystko, na satyrę, na patos, na tango milonga, na cynizm, na klowna idiotyzm, na erotyzm, egotyzm i patriotyzm” - pisał Marian Hemar. „Artur Barciś Show, czyli ABS” wpisuje się w tę definicję. Był to idealny program na upalne popołudnie, który wprawił całą naszą połowę widowni w wyśmienite humory do tego stopnia, że zapomnieliśmy nawet o obligatoryjnych maskach na twarzach. Oklaski nie miały końca. Gość bisował dwa razy, mimo upału i zmęczenia. Rozbudziliśmy w sobie apetyt na więcej. A wieczorem Polska zremisowała z Hiszpanią 1:1.

Czyż to nie piękna inauguracja po-covidowego, 35-tego, sezonu Klubu Żywego Słowa?

Joanna Olczak

 

Barbara Ahrens-Młynarska, Artur Barciś, Mariusz Ambrożuk

 

Fotografie: Kamil Jellonek.
Kliknij, by powiększyć