Archiwum

 2024  2023  2022  2021  2020  2019  2018  2017  2016  2015  2014  2013  2012  2011  2010  2009  2008  2007  2006  2005  2004  2003  2002  2001  2000  1999  1998  1997  1996  1995  1994  1993  1992  1991  1990  1989  1988  1987  1986

Rok 2024 - XXXVIII sezon artystyczny

Jarosław Kurski

 
„Czy dziady i dybuki mogą zamieszkać pod jednym dachem?”
Spotkanie z dziennikarzem, publicystą i autorem książki roku 2022

Jarosławem Kurskim.
 
13 kwietnia 2024

JAREK KURSKI
Fot. Michał Mutor / Agencja Gazeta

 

Izabela Burger: Moje dziady i dybuki

 
... Ja to Żyda na kilometr poznam, tylko spojrzę i wiem. W jednym podwórzu mieszkaliśmy. Żyd, moja droga, jak on rano wstawał, to on najpierw się modlił, a potem spluwał na Polaka na szczęście. W pas się kłaniał, a spluwał, czasem to się nawet nie zdążył człowiek odwrócić. W Stoczku to był jeden taki Żyd bogaty, sklep miał. Kiedyś jak mój tata ubranie potrzebował, tośmy specjalnie do Stoczka pojechali. Mój tata strażak był, ho ho, wtedy to była persona. I tak mu się Żydek kłaniał, ubrania wyciągał, a cmokał, a poprawiał, a zachwalał, z ceny spuszczał, no i tata w końcu to ubranie kupił. Drogie było, pamiętam, wełniane, dwurzędowe. Przyjeżdżamy do domu – okazuje się, że Żyd inne ubranie zapakował. Tak chachmęcił, tak się kłaniał, a zapakował tacie jakieś tanie ubranie, ono się potem strasznie gniotło. Tak to jest, u Żyda kupować. Oni to mają w genach, Polaka oszukać.

...Dajże już spokój z tymi Żydami. Nasza rodzina polska, porządna, katolicka, u nas żadnego Żyda nie bylo. Ja herbowa jestem, przecież wiesz, dziadek majątek nad Niemnem miał, Włóki się ten majątek nazywał, ale zabrali mu po powstaniu. A ci wszyscy Kwiecińscy, Wrzesińscy, Majewscy – to też Żydzi, tylko przechrzczeni. I potem się okazuje, że dziadek to wcale nie był Mieczysław, tylko Mojsze jakiś czy inny Mordechaj. I nazwiska mają od miesiąca, w którym się przechrzcili. I tylko udają Polaków, a takie oczki mają bystre, świdrujące, jak wiertełka, tacy niby uprzejmi, w pas się kłaniają, rączki szanownej pani, nóżki szanownej pani, a jakby mógł, to do gardła by się taki rzucił. Żyda z człowieka nawet chrztem nie wypędzisz. A jak rudy, to też Żyd. U nas w rodzinie ani rudego, ani żadnego Majewskiego nie ma. Gdzieżby tam.

Diament, który moja mama dostała w dniu chrztu od swojej chrzestnej, od lat leżał w pudle z rodzinnymi pamiątkami. Jak zahibernowany dybuk. Półtora karata - jubiler powiedział, że szlif rozetkowy, XIX-wieczny, dziś już niemodny, że ma skazę węglową, zniszczone boki i że wydłubany został z jakiejś większej sztuki biżuterii. Obudziłam dybuka – wyciągnęłam z pudełka i oprawiłam go w złoto przetopione z mojej ślubnej obrączki. Jego skaza jest moją skazą. – To żydowski, babcia ich miała kilka, ten był najmniejszy, bo z bransoletki, to dała chrześniaczce. Ale ja tam nie wiem skąd, nie mówiła. U nas w rodzinie to wszyscy Polacy byli, porządni i wierzący, Żydzi to tam dalej mieszkali – powiedziała ciotka z Podlasia. W miasteczku mojej babci na Podlasiu nie ma już Żydów, choć przed wojną stanowili ponad połowę mieszkańców. Podwórko, przy którym mieściła się bóżnica, zarosło krzakami, w budynku skład materiałów budowlanych, hurt i detal, dostawa gratis. Wywieziono ich do getta w Stoczku, a stamtąd do Treblinki. Są gdzieś jeszcze jacyś nieliczni Kwiecińscy czy Lipińscy, ale dybuki już przepędzone i poskromione, szelest chałatów i śpiewy kantora umilkły. Kiedyś ubogi sztetl, dziś zwykłe miasteczko na Podlasiu, którego mieszkańcy wolą nie pamiętać. Czuję się na tym podwórku tak, jakby mnie też ktoś wydłubał z większej sztuki biżuterii. Tęsknię za Tobą Żydzie – pisał kiedyś na murach Rafał Betlejewski. W Radzyminie, Hrubieszowie, Węgrówcu i innych miejscach wypełnionych podskórnie niechętną pamięcią, uprzedzeniami, poczuciem winy i ciągłego lęku przed tymi, których już nie ma. Dziwny, fantomowy ból. Miasteczko jak setki innych.

...Żyd to cwany jest, potrafi się ustawić. Nawet po śmierci. Jak Żyd umrze, to chowają go na siedząco, w całun zawijają i zakopują. Siedzi sobie w grobie, zamiast leżeć jak Pan Bóg przykazał. Sama widziałam, na własne oczy, bo oni w Stoczku mieli cmentarz. A jak Mesjasz przyjdzie, to w róg zadmie, i wtedy wszyscy ludzie zmartwychwstaną. I zanim Polak w grobie usiądzie, to Żyd już wstanie. Zanim Polak wstanie, to Żyd z grobu wyjdzie. A jak Polak z grobu wyjdzie, to Żyd już w niebie będzie i dla Polaka miejsca nie starczy. Widzisz, lisy przechery, wszystko, żeby Polaka oszukać.

Mam od dziecka taką naiwną teorię, że wszystkie te piosenki, które mi w duszy grają, gdzieś tam sobie istnieją w niebycie, jak nieodkryte ciała astralne. Gdzieś SĄ i gdzieś zawsze były, w ostatecznym kształcie, napisane od pierwszego do ostatniego słowa i dźwięku. Nie trzeba było ich PISAĆ – wystarczyło je tylko ODKRYĆ, ściągnąć z tych chmur i objawić tu na dole. Gdy nauczyłam się czytać, uznałam, że z książkami jest tak samo. Są książki, które czytam i myślę sobie z zazdrością – to ja powinnam je odkryć. To się kluło w mojej głowie, to ja tak myślałam, to ja tak czułam. To miała być MOJA książka. Bohiń Tadeusza Konwickiego, Lala Jacka Dehnela i Rodzinna historia lęku Agaty Tuszyńskiej miały być moje, tylko ktoś mnie uprzedził, ściągnął je przede mną z tego niebytu i uznano go za autora. Dziś będzie o książce, którą też najchętniej uznałabym za swoją. Dybuki Jarosława Kurskiego to MOJE dybuki, najmojsze, a przy czytaniu ogarniał mnie ten sam rodzaj złości – znowu nie zdążyłam, znowu ktoś szybciej znalazł i ściągnął na dół moją (!) książkę. Mam w sobie tę samą pamięć pokoleń i ten sam wstyd-bezwstyd za to, co wydłubuję z zakamarków rodzinnego parkietu. - Bo ja chciałem być kimś, bo ja byłem Żyd, a jak Żyd nie był kimś, to ten Żyd był nikt – śpiewał Jacek Kaczmarski w Historii pewnego emigranta. Powieść Jarosława Kurskiego Czy dziady i dybuki mogą zamieszkać pod jednym dachem to książka o losie rodzin w kraju, w którym żydowskie korzenie wciąż budzą niezdrowe emocje, wstyd i poczucie niższości. – Może stąd dla świata tyle z nas pożytku, ze bankierom i skrzypkom nie mówią „ty Żydku” ...

Od tego mamy cztery ściany i sufit, żeby brudy swoje prać we własnym domu – mawiała Aniela Dulska. Niektóre sprawy najlepiej pozostawić w spokoju i w łaskawym zapomnieniu, wstyd nie jest po to, żeby się z nim obnosić. Bo słowo Żyd jest wciąż obelgą mieloną w ustach od stuleci w nieskrępowany sposób, przykrywaną wstydem, poczuciem winy i lodowatą pogardą. Po co więc wydłubywać brud ze szpar między klepkami domowego parkietu, skoro nikt nawet nie podejrzewa jego istnienia? Żydzi? Jacy Żydzi? U nas w rodzinie żadnych Żydów, niech ręka boska broni... Wszystko zaczęło sie od drobnej jadowitej uwagi dziadka o starozakonnym nosie nowo narodzonego wnuka. Można było puścić uwagę mimo uszu, obrócić ją w żart, ale przekaz był jasny: dziadek WIE. Zna historię rodziny tej gorszej części rodziny, o której się nie mówi. Dybuk po raz pierwszy przeciągnął się w rodzinnym pudle z pamiątkami.

Jarosław Kurski długo woził się z tym dybukiem. A że dybuk za nic nie chciał zamilknąć, musiała powstać ta książka. Anna Kurska przez całe życie bała się polskiego antysemityzmu, zdemaskowania i ujawnienia brudu spomiędzy parkietu, nawet jeśli były to tylko pozornie niewinne wzmianki o starozakonnym nosie jej pierworodnego. Jej dziadkowie brali jeszcze ślub pod chupą, ale umarli jako katoliccy rodzice ochrzczonych dzieci. Jej matka Teodora, przechrzczona Żydówka, wyszła za mąż za Tadeusza Modzelewskiego, polskiego ziemianina z herbem, zyskując dobre bo polskie nazwisko, a tym samym spokój i poważanie. Anna Kurska wyparła tę przeszłość. Im bardziej ciążyła jej ta dziadkowa chupa, tym gorliwiej, z neofickim zapałem, wchodziła w polskość, choć wiedziała, że nieważne, w ilu polskich powstaniach narodowych walczyli jej przodkowie, bo i tak zawsze będą Żydami, Żydkami, pejsatymi Ickami. Ta wrogość jest ogólnopolskim folklorem, elementem narodowej świadomości. Istnieje wszędzie – w dużych miastach i na podlaskiej prowincji. Nie musi rzucać kamieniami ani podpalać bóżnic. Czasem objawia sie tylko w protekcjonalnych komentarzach, pozornie niewinnych, bo przecież ja nic do Żydów nie mam, ale Żyd to Żyd. Anna Kurska przez całe życie nosiła w sobie piętno wykorzenienia. Już nie prawdziwa Żydówka, jeszcze nie prawdziwa Polka. Ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra, jak to nazwał tow. Wiesław. - Żadnej książki – prosiła syna. Książka ukazała się dopiero po jej śmierci, bo syn postanowił jednak wyzwolić się z piekielnego kręgu zaprzeczania własnemu pochodzeniu i mimo sprzeciwu rodziny (Jarek, przestań ty w końcu z tymi Żydami...) dłubał w tym parkiecie zawzięcie. Rekonstrukcje losów tej gorszej strony rodziny i pisanie o nich stały się dla niego rodzajem terapii odwstydzającej. Napisał tę książkę, bo nie mógł jej nie napisać. Nie chciał, jak matka, wiecznie przemykać pod ścianą i poddawać sie imperatywowi udowadniania, że przecież Polak z niego najprawdziwszy, a nos wcale nie żaden starozakonny. Najpierw postanowił wyciągnąć trupy z rodzinnej szafy, a później wyegzorcyzmować i wypędzić dybuka. Potem zechciał go poznać, a następnie założył, że jeśli go ukocha i opowie o nim wszem i wobec, przyznając tym samym należne mu miejsce, dybuk zamilknie. Okazało się, że nie taki dybuk straszny i że nawet mając 27,5% krwi aszkenazyjskiej, można się uważać za Polaka. Bo Polakiem – podobnie jak Żydem, nawet takim z piątego destylatu – jest się na własnych zasadach.

...Sąsiedzi, nie sąsiedzi. Jak Ruscy do nas weszli, to od razu bimbru szukali. No więc my dalej w pierś się bić, że gdzie tam, towariszczi, u nas bimbru niet, my nie pędzim. A zaraz z tyłu dwóch Żydków z nimi na wozie, ważni tacy. I pokazują palcem, kto bimber ma. Zabrali nam wtedy kilka baniaków, na chrzciny Zygmusia miały być, duże takie, od ciotki Ludwiki, ona wino w nich robiła. Żydków po plecach poklepali i poszli. Jak potem Ukraińcy przychodzili tatę bić, to oni w domu bili, a Żyd stał na czatach. No i tak to z tymi Żydami było.

Rozpoczęliśmy 38. sezon artystyczny Klubu Miłośników Żywego Słowa spotkaniem z dybukami Jarosława Kurskiego i całą masą innych upiorów, strzyg, golemów i podskórnych wrzodów. - Nie mial Pan prawa nie napisać tej książki - skomentował ktoś z publiczności. Każdy ma swojego dybuka, który karmi się kłamstwem, strachem i niewiedzą. Jarosław Kurski, dziennikarz związany z Gazetą Wyborczą, publicysta, w czasach PRL działacz opozycji. A w bezpośrednim kontakcie - skromny sympatyczny człowiek z ogromną wiedzą o współczesnym świecie i jego schorzeniach, erudyta, który nie tylko mówi, ale również uważnie słucha. Dybuków nie trzeba egzorcyzmować, dybuki trzeba zagłodzić. Niedokarmiane zdechną z głodu.

...A te dzieci na macę to swięta prawda jest. Jacka kiedyś złapali, jak był mały. Szczęście miał, bo stary Michalski akurat rowerem wracał, a tu Jacek wrzeszczy i Żydówce się wyrywa, to go zabrał i na rower wziął. Potem mi Jacek opowiadał, ze w tej bóżnicy to taka beczka jest, w środku gwoździami nabita. Z zewnątrz beczka, w środku gwoździe na sztorc. Bo oni nie zabijają tego dziecka, oni chcą jak najwięcej krwi z niego utoczyć, i to dziecko samo umiera, z upływu krwi. I wkładają dziecko do środka, i toczą beczkę, i ta krew uchodzi rynienkami do takiego zbiorniczka. I pieką potem macę. Raz w miesiącu takie dziecko do beczki potrzebne. Jak duże, to może rzadziej, krwi więcej. Ja to się potem bałam po ciemku do domu wracać, a czasem słyszałam krzyki dzieci z tej bóżnicy...

Ze spotkania z Jarosławem Kurskim wracam z książką pod pachą – prezentem dla kolegi, który też od lat egzorcyzmuje swojego podskórnego dybuka. Markowi – kawał swojego życia daruję – napisał w dedykacji Jarosław Kurski. Nad wieczornym Bernem góruje jasna, stumetrowa wieża średniowiecznej katedry Münster. Znana jest tu legenda o czteroletnim Rudolfie z Berna, zamordowanym w XIII wieku przez Żydów, którzy piekli macę na utoczonej dziecku krwi. Żydów z miasta przepędzono, cmentarz żydowski zrównano z ziemią, na jego miejscu wybudowano potem Pałac Federalny, a na grobie Rudolfa wzniesiono monumentalną katedrę. Tuż obok, w samym sercu Starego Miasta, stoi na fontannie słynny Kinderfrässer w sefardyjskim kapeluszu i z ogromną torbą pełną przerażonych dzieci na pożarcie.

Nie tylko na Podlasiu dybuki mają się dobrze.

Izabela Burger
Brugg, 13 kwietnia 2024

 

J. Kurski w Bruggu

Zdjęcia: G. Stawna (1), J. Górniak (2,3), J. Kawa (4)
Kliknij, by powiększyć.