Archiwum: rok 2020

 2024  2023  2022  2021  2020  2019  2018  2017  2016  2015  2014  2013  2012  2011  2010  2009  2008  2007  2006  2005  2004  2003  2002  2001  2000  1999  1998  1997  1996  1995  1994  1993  1992  1991  1990  1989  1988  1987  1986

Rok 2020 - XXXIV sezon artystyczny

Olga Bończyk

 

Barbórkowy recital Olgi Bończyk
pt. "Piosenki z klasą" 
zostal odwołany.

7 listopada 2020
 

Olga Bonczyk

 

Olga Bończyk. Fotografia: Kasia Jarosz

 

--> Strona internetowa Olgi Bończyk
--> Olga Bończyk na instagramie
--> Olga Bończyk na facebooku

Marzena Mikosz: Wywiad w zastępstwie

 

Wywiad w zastępstwie

Miał być koncert, ale okoliczności nie pozwoliły. Nie ograniczyły jednak możliwości rozmowy. Specjalnie dla członków Klubu Miłośników Żywego Słowa Olga Bończyk opowiedziała o sztuce w czasie pandemii, o nowej płycie i o tym co przed nami.

 

Co słychać w teatrze, który jest zamknięty?

- Ciszę. Słychać ciszę. Paradoksalnie dla mnie, dla której cisza jest luksusem, ta obecna brzmi przerażająco. Według mnie artysta, który jest niepotrzebny jawi się jako ktoś, kto po kawałku umiera. Ta przerwa, poprzednia, obecna, to nie są wakacje. Mam wrażenie cofania się w czasie i zaprzepaszczania tych wszystkich rzeczy, które do tej pory zrobiliśmy. Jest to bardzo dojmujące i bardzo smutne.

Kiedy my widzowie wchodzimy do teatru czy na koncert, to wchodzimy tylko na chwilę, a przecież teatr żyje przez cały czas, ktoś próbuje, ktoś ustawia światła, reżyser daje wskazówki, ktoś sprząta. My widzimy tylko efekt.

- Tak, a my jesteśmy tego częścią. Nie wiem jak jest w Szwajcarii, ale w Polsce artyści zostali potraktowani, powiem delikatnie, nieludzko. Zostaliśmy pozostawieni sami sobie. Wiele osób ma kłopoty z przetrwaniem. I druga fala pandemii nie napawa optymizmem. Wręcz się mówi, że kultura umrze głodową śmiercią. Powrót, zmartwychwstanie, może być bardzo trudne.

Trochę pokutuje tu postrzeganie artysty, jako ktoś kto w zasadzie nie pracuje tylko uprawia hobby. Podczas pandemii zaskoczyła mnie nakładka na zdjęcie profilowe na Facebooku z napisem „art is work”, Polska jest chyba jednym z nielicznych krajów, w którym trzeba o tym przypominać.

- Myślę, że czas pandemii uświadomił to również nam artystom. Nie wiem czyja jest to wina i czy można to rozpatrywać w ogóle w kategoriach winy, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy, że w głowach bardzo wielu ludzi nasza praca jawi się wyłącznie jako pasja. Zresztą często sami o tym tak właśnie mówimy: w superlatywach, w kategoriach samospełnienia się, spełniania własnych marzeń. I przeciętny człowiek myśli, że skoro są to tylko pasje, to bez nich też można żyć. Ale to zdecydowanie nie jest tak. Jesteśmy oczywiście wybrańcami, że możemy w życiu robić to, co kochamy najbardziej. Ale ta pasja to również nasz chleb i utrzymanie naszych rodzin. W Polsce przez ostatnie lata zarysował się fałszywy obraz artysty śpiącego na pieniądzach, żyjącego w piernatach, któremu wszystko przychodzi łatwo. A zdecydowana większość z nas rzeczywiście ciężko zarabia na swój chleb i część środowiska artystycznego jest dzisiaj w bardzo trudnej sytuacji. Nie wiem czym się skończy ten rzut pandemii, nie wiemy przede wszystkim, jak długo będzie trwał. Trudno jest patrzeć optymistycznie w przyszłość. Zdecydowanie trudniej niż w marcu.

Ten obraz jest, jak mi się wydaje, efektem wielu zaniedbań, braku kształcenia estetycznego w szkołach oraz tego co w mediach podawane nam jest jako kultura czy sztuka. Nasza fonosfera jest głośna, natarczywa. Nie możemy zamknąć uszu, aby się od niej odciąć. Czy Pani repertuar w tej kakofonii nie jest zbyt cichy?

- Zdecydowanie nie! Wydaje mi się, że to jest właśnie siłą mojego repertuaru. Właśnie w tym wrzasku, w tej kakofonii, w dźwiękach nierozpoznawalnych, transowych rytmach piękny dźwięk, czysty, kojący, wręcz optymisty jest jak balsam. I takie wrażenia przekazuje mi również moja publiczność. Szczególnie osoby w moim wieku i starsze nie radzą sobie z tą ilością niespójnych dźwięków, w których przyszło nam teraz żyć. Dla nich przyjście na koncert, podczas którego słyszą dźwięki piękne, przewidywalne, poukładane, mające jakąś dramaturgię, gdzie jest jakaś opowieść, wspólna podróż jest ukojeniem. Taką samą rolę spełnia filharmonia, teatry, balet, wernisaż. Z całą pewnością jest jeszcze bardzo wielu ludzi, a może jest ich nawet znowu coraz więcej, którzy potrzebują wyciszenia, spokoju i zagospodarowania dźwięków tak, aby były zrozumiałe. Dlatego mam wrażenie, że to moje muzykowanie jest bardzo potrzebne. A takich muzyków jak ja jest na całe szczęście bardzo wielu. Publiczność często przekazuje nam, że właśnie ten spokój i piękno pozostanie z nimi na długo.

Śpiewa Pani „klasykę”, czyli trochę jazzu, trochę swingu, można też zachwycić się jakąś zaplątaną nutą Rachmaninowa, czego więc w listopadzie w Brugg nie usłyszymy?

- Mam nadzieję, że usłyszą Państwo koncert w przyszłym roku, kiedy będziemy mogli się spotkać w normalnych warunkach. A będzie to repertuar z piosenkami znanymi i lubianymi, czyli piosenki, które wyszły spod pióra Wojciecha Młynarskiego, Agnieszki Osieckiej, Jonasza Kofty. Stare dobre przeboje, które pamiętamy z lat 80-tych, 90-tych, ale też i 60-tych. Będzie Maria Koterbska, Irena Santor, Kalina Jędrusik. A na pewno wiosną będę promowała swój nowy album. Przyjadę z piosenkami z najnowszej płyty. Będzie więc i klasyka, i współczesność. Ponieważ jestem osobą, która w tej klasyce siedzi i ma szacunek dla pięknych kompozycji, dobrych tekstów, mam nadzieję, że zarówno moje teksty jak i muzyka, którą przywiozę będzie równie doceniona. Będą to piosenki, które da się zanucić, a i tekst myślę, że zostanie w głowie.

Skoro już nowa płyta została przywołana, to kogo na niej spotkamy? Kto napisał teksty, skomponował muzykę?

- Producentem całej płyty ostatecznie został Aleksander Woźniak, znakomity kompozytor i aranżer, pianista, skrzypek. Stworzył między innymi zespół PIN, który tak niedawno stał się ogromnie ceniony na rynku muzyki popowej. Aleksander jest twórcą mojej płyty w 80 procentach.

Kilka piosenek napisał również Filip Siejka, skrzypek, kompozytor, aranżer, artysta najwyższej próby. Cechuje go niezwykła muzykalność, jego wyobraźnia muzyczna jest nie do przecenienia. Początkowo miały powstać dwie oddzielne płyty. Album z Alkiem był planowany jako pierwszy, ale piosenki, które stworzył Filip są tak piękne, że nie mogły czekać przez kolejny rok na wydanie. Dlatego umówiliśmy się, że połączymy oba projekty. Na płycie znajdzie się 12 piosenek, osiem Alka i cztery Filipa. Będzie to taki przedsmak kolejnej płyty, którą chcę nagrać z Filipem i jego kompozycjami. Czuję, że ta współpraca będzie przecudowną podróżą. Jest to człowiek o takiej wyobraźni muzycznej, że chciałabym aby nasze drogi artystyczne skrzyżowały się na dłużej.

Zaczęłyśmy od negatywnych skutków pandemii, która postawiła przed wszystkimi, nie tylko przed artystami, duże wyzwania. Ale może jest coś, czego się Pani dzięki niej nauczyła?

- Tak, to czas, który mogłam wypełnić muzyką, dźwiękami, pomysłami, na które zwykle nie mam czasu. Pozbawienie nas możliwości spotykania się i próbowania ze sobą „rzuciło” nas w Internet. Zaczęliśmy więc poznawać możliwości komputera, który do tej pory obsługiwałam na płaszczyźnie odbierania maili, napisania dokumentu, wydrukowania. A w tym wolnym czasie, który dostałam, odkryłam, że mogę nagrywać, montować, przesyłać samodzielnie stworzony materiał dalej. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że te nagrania nie są najwyższej jakości, ale lepiej aby zrobić coś niż zapaść się w czarną dziurę. Mój znajomy, jeden z twórców Kabaretu Hrabi, zaczął malować obrazy i latem miał swój wernisaż. Jego prace zachwyciły wielu z nas. Wielu artystów zaczęło tworzyć w domowym zaciszu coś nowego, z postanowieniem że jak nie wyjdzie, to nic się nie stanie, najwyżej nikt tego nie zobaczy. Okazało się, że świetnie się odnaleźli na zupełnie innych polach niż uprawiane do tej pory. Myślę, że czas pandemii odkrył w wielu z nas nowe płaszczyzny naszej wyobraźni, wrażliwości, potencjału. Nie był więc to czas tylko stracony. Sama mogłam szybciej zakończyć prace nad płytą, ale też namalowałam trzy obrazy, uczyłam się angielskiego. Przeformatowałam swoją codzienną pracę na inne zajęcia i paradoksalnie, znów brakuje mi czasu na wszystko co sobie wymyśliłam i zaplanowałam. Wierzę więc, że każdy z nas, kto został przyszpilony jak ten motyl do obrazka, może odkryć swoje nowe ja. Nie po to żeby je zamienić, ale żeby w sobie coś nowego odkryć.

Sztuka ma to do siebie, że tworzy na kanwie. Potrzebne jest to ziarenko piasku, na którym buduje się opowieść. Takie więc wyrwanie Państwa, artystów, ale też i nas publiczności z naszych schematów, oczywistości, nawyków kulturalnych zaowocuje czymś nowym, kiedy wreszcie się spotkamy.

- Jestem o tym przekonana! Nasze spotkanie będzie dużo bogatsze. A ja na pewno przyjadę z pakietem nowych piosenek i to będzie taki bonus ode mnie na nowy rok, na nowe otwarcie.

Brugg – Warszawa, 7 listopada 2020

Rozmawiała Marzena Mikosz

Krzysztof Daukszewicz

 
Mistrz kabaretu literackiego -
Krzysztof Daukszewicz.
 
12 września 2020
 

--> Krzysztof Daukszewicz na facebooku

Humor umiera ostatni

 

W maskach ochronnych na twarzy i z zachowaniem bezpiecznego dystansu zainaugurowaliśmy w sobotnie popołudnie 12 września XXXIV sezon artystyczny Klubu Miłośników Żywego Słowa. Na pewno najdziwniejszy z dotychczasowych i pod wieloma względami wyjątkowy.

Minęło aż dziesięć miesięcy, odkąd spotkaliśmy się w podobnym gronie. W fotelach Teatru Odeon w Brugg zasiedliśmy, choć nie tak blisko siebie jak zazwyczaj, to wyjątkowo silnie spragnieni towarzystwa przyjaciół, sztuki, rozrywki i piękna języka polskiego. Kiedy Barbara Ahrens-Młynarska powitała nas fragmentem tekstu Wojciecha Młynarskiego "Jeszcze w zielone gramy", salę natychmiast wypełniła atmosfera melancholii, ale podszytej nadzieją. Tego właśnie było nam trzeba.

Wrześniowe spotkanie było wyjątkowe również dlatego, że od dawna w Klubie Miłośników Żywego Słowa aż tak obecna nie była bieżąca polska polityka. Stało się to po pierwsze za sprawą gości specjalnych. Na widowni oprócz stałych bywalców Klubu zasiadła marszałkini Sejmu RP Małgorzata Kidawa-Błońska oraz parlamentarzystka Iwona Śledźińska-Katarasińska. Jednak politycznie (i lirycznie) zaczęło być dopiero, kiedy na scenę wszedł zaproszony przez Barbarę Ahrens-Młynarską artysta.

Mistrz kabaretu literackiego, pisarz, znany z ciętego humoru satyryk - Krzysztof Daukszewicz, który w Brugg gościł już po raz trzeci. Od wielu lat jest bezkompromisowym komentatorem polskiej rzeczywistości. Oprócz występów na scenie w całej Polsce i poza granicami kraju, regularnie pojawia się też w telewizyjnych programach publicystycznych, m.in. w Szkle kontaktowym na antenie TVN24. Jest również autorem wielu książek. Najnowsza z nich "Nareszcie w Dudapeszcie" od razu po ukazaniu stała się bestsellerem.

Artysta rozpoczął swój występ niewinnie, przypominając śpiewająco o najważniejszych zasadach zachowania w pandemicznej rzeczywistości. Refren piosenki - odległość, maseczka, mycie rąk - wykrzykiwała głośno cała sala i w takiej nieco biesiadnej atmosferze - na pohybel wirusowi - przebiegła większość ponad dwugodzinnego występu Krzysztofa Daukszewicza. Choć śmialiśmy się dużo i głośno, wielokrotnie był to śmiech przez łzy.

Daukszewicz twierdzi, że historie same do niego przychodzą. Nawet jeśli rzeczywiście tak jest, to ma on niezwykłą umiejętność przepuszczania ich przez maszynę ironii i absurdu. A materiału w obecnej sytuacji politycznej na pewno mu nie brakuje. Z porażającą aktualnością wybrzmiała choćby "Ballada o wyklętych kredkach". To smutne, że tęczę w Polsce wciąż przychodzi nam malować w czarnych, białych i brązowych barwach, ale przecież satyra jest od tego, abyśmy nawet w nieśmiesznych czasach mogli słuchać śmiesznych piosenek.

Myślę, że Krzysztof Daukszewicz ma szczęście, że mieszka w Polsce, gdzie rzeczywistość często przerasta literacką fikcję, stając się nieocenioną pożywką dla artystów. Ma też szczęście, że humor jest dla niego - a dzięki temu także dla nas, pozostających poza Polską, ale przecież tak mocno z nią związanych - tarczą obronną, bez której trudno byłoby przetrwać na polu rozgrywanej od lat walki "dwóch plemion". Kiedy wybrzmiały ostatnie akordy ballady "Jeden naród, dwa plemiona" na sali Teatru Odeon zaległa cisza. Zrobiło się lirycznie. Już nie było nam do śmiechu. A przecież to nie najnowszy numer Daukszewicza. Słuchany od paru lat, po kolejnych wyborach, wciąż nie traci na aktualności.

Program kabaretowy Krzysztofa Daukszewicza to potężna dawka politycznej satyry - bez politycznej poprawności. I chociaż często był to humor gorzki, to miałam wrażenie, że mimo wszystko opuszczaliśmy Brugg podniesieni na duchu. Grała w nas magia spotkania i nadzieja na kolejne w tym pandemicznym roku. Kierownik teatru, Stephan Filati, był pod wrażeniem tego, jak zdyscyplinowaną byliśmy publicznością w wymogach reżimu sanitarnego. Tak trzymać i oby do listopada! A do tego czasu warto powtarzać sobie refren piosenki: odległość, maseczka, mycie rąk!

Agnieszka Kamińska

 

 

Występ Krzysztofa Daukszewicza, Brugg, 12 września 2020 - Fotografie: Kamil Jellonek, Marek Wieruszewski.